Związek na pokaz

polregion.pl 9 godzin temu

**Fikcyjne małżeństwo**

Szymon szedł po peronie, ciesząc się łagodnym, wiosennym słońcem. Młody mężczyzna spędził siedem lat na zarobkach, pracując przy wyrębie lasu. Teraz, z pokaźną sumą pieniędzy w kieszeni i prezentami dla matki i siostry, spieszył do domu.

— Chłopcze, dokąd? Podwiozę cię! — usłyszał za sobą znajomy głos.

— Dziadek Janek! Nie poznajesz mnie? — ucieszył się mężczyzna.

Staruszek przyłożył dłoń do czoła, mrużąc oczy, i przyglądał się nieznajomemu.

— To ja, Szymon! Naprawdę aż tak się zmieniłem?

— Szymku! Co za spotkanie! Już prawie straciliśmy nadzieję, iż cię zobaczymy! Choćby słówko byś dał o sobie.

— Pracowałem w takiej głuszy, iż poczta tam rzadko docierała. Jak u nas? Mama, Kasia, wszyscy zdrowi? Moja siostrzenica chyba już do szkoły chodzi? — uśmiechnął się.

Dziadek Janek spuścił wzrok i ciężko westchnął:

— Więc nic nie wiesz… Źle, Szymku. Bardzo źle. Minęły już trzy lata, jak twojej mamy nie ma. Kasia najpierw się zagubiła, a potem zostawiła Marysię i zniknęła.

— A Marysia? Gdzie ona jest? — twarz mężczyzny zbladła.

— Kasia zamknęła córkę w domu i uciekła zimą. Dopiero po trzech dniach moja staruszka usłyszała hałas, zajrzała, a ta biedaczka stoi w oknie, zapłakana, i prosi o pomoc.

Zabrali Marysię. Najpierw do szpitala, potem do domu dziecka.

Całą drogę jechali w milczeniu. Janek postanowił nie narzucać się z pytaniami, zostawiając chłopaka z sobą. Po pół godzinie wóz zatrzymał się przed zarośniętym podwórkiem. Szymon patrzył na chwasty, nie poznając rodzinnego domu. Łzy napłynęły mu do oczu.

— Nie załamuj się, Szymek. Jesteś młody, masz siły, gwałtownie uporządkujesz to miejsce. Wiesz co? Jedź do nas. Odpoczniesz, zjemy razem obiad. Moja babcia będzie zachwycona — zaproponował staruszek.

— Dzięki, pójdę do domu. Wieczorem was odwiedzę.

Cały dzień Szymon sprzątał podwórko, a wieczorem odwiedzili go goście: dziadek Janek z żoną — babcią Bronią.

— Szymciu! Jakżeś wyrósł! Prawdziwy przystojniak! — staruszka rzuciła się sąsiadowi na szyję. — A my przynieśliśmy kolację. Zjemy, a potem pomożemy ci dom uporządkować. Jak dobrze, iż wróciłeś!

— Może wiecie coś o Kasi? Jak to możliwe? Przecież zawsze była porządną dziewczyną… — zapytał przy kolacji.

— Nic nie wiemy. Nie wytrzymała biedactwo. Najpierw męża straciła, potem matkę… Zbyt wiele na te kruche barki. Co z Marysią zrobisz? Może ją zabierzesz? W końcu rodzony wujek — spytała babcia Bronia.

— Nie wiem. Najpierw dom ogarnę, potem pojadę do niej. Zobaczymy, przecież mnie choćby nie zna.

Po tygodniu mężczyzna zdecydował się pojechać do miasta, by zobaczyć Marysię. Po drodze wstąpił do sklepu z zabawkami. Ciemnowłosa, uśmiechnięta dziewczyna przywitała go ciepło.

— Mogę pomóc w wyborze? — zaproponowała.

— Tak. Kompletnie nie znam się na zabawkach. Lalkę, pewnie, dla siedmiolatki, i jeszcze coś, co pani uzna za stosowne.

Dziewczyna gwałtownie wyciągnęła piękną lalkę w pudełku i grę planszową.

— Proszę! To jest to, czego pan potrzebuje. Teraz wszystkie dziewczynki oszalały na ich punkcie.

— Dzięki! Mam nadzieję, iż mojej siostrzenicy się spodobają — ucieszył się Szymon.

***

Marysia przywitała wuja chłodno. Dziewczynka spoglądała spode łba i milczała. Ale gdy zobaczyła prezenty, trochę się rozchmurzyła i w końcu się uśmiechnęła.

— Zupełnie mnie nie znasz — zaczął Szymon.

— Znam. Babcia i mama pokazywały mi twoje zdjęcia i opowiadały o tobie — przerwała mu.

— Naprawdę? — uśmiechnął się. — I co mówiły?

— Że jesteś dobry i miły. Wujku, a kiedy pojedziemy do domu? — szepnęła, rozglądając się nerwowo.

Pytanie dziecka zaskoczyło mężczyznę. Zrozumiał, iż biedactwo tu nie ma łatwo.

— Marysiu, ktoś cię krzywdzi? — spytał równie cicho.

— Tak — dziewczynka spuściła głowę i rozpłakała się.

— Teraz jeszcze nie mogę cię zabrać, ale obiecuję, iż niedługo wrócisz do domu. Nie smuć się, dobrze?

— Dobrze — szepnęła.

Szymon od razu poszedł do dyrektora domu dziecka, ale usłyszał niepocieszające wieści.

— Rozumiem, iż pan jest rodzonym wujkiem… Ale dla opieki społecznej to za mało. Ma pan stałą pracę?

— Nie. Mówiłem, iż właśnie wróciłem z zarobków. Ale mam sporo oszczędności — próbował tłumaczyć.

— To nie argument! Wszystko musi być oficjalne. Stan cywilny? Żona, dzieci?

— Nie — pokręcił głową.

— Źle, bardzo źle… jeżeli naprawdę chce pan zostać opiekunem, musi pan znaleźć pracę i się ożenić.

— Ale to nie dzieje się z dnia na dzień! A Marysia chce do domu!

— Nic nie mogę poradzić — rozłożył ręce dyrektor.

Wracając ostatnim autobusem, Szymon wpadł w ponure rozmyślania.

— Ojej, dzień dobry! — usłyszał obok miły głos.

— Pani?! — zdziwił się. — Co pani tu robi?

Obok niego siedziała ta sama sympatyczna sprzedawczyni, która pomogła mu wybrać zabawki.

— Wracam do domu, do Kowalewa. Pracuję w mieście, ale mieszkam na wsi z babcią — wyjaśniła.

— Nie do wiary! Więc jesteśmy ziomkami! — roześmiał się. — Też z Kowalewa.

— Nazywam się Krystyna — przedstawiła się.

— Szymon.

— A siostrzenicy podobały się prezenty?

— Tak — westchnął ciężko.

Z bezsilności opowiedział dziewczynie całą historię.

— No tak… Typowe. Nigdy nie rozumiałam tych zasad. Wychodzi na to, iż liczą się tylko papiery, a nie to, co w sercu — oburzyła się Krysia.

— Krysiu, przypomniałem sobie! Jesteś wnuczką babci Heleny, prawda?

— Tak — uśmiechnęła się. —Zaledwie rok później, w małym kościółku w Kowalewie, Szymon i Krysia stali przed ołtarzem, trzymając za ręce uśmiechniętą Marysię, a babcia Helena szeptała przez łzy: „No proszę, a mówili, iż to tylko fikcyjne małżeństwo”.

Idź do oryginalnego materiału