Związek w Uwięzieniu

newsempire24.com 2 dni temu

Korek

Samochody stanęły w martwym punkcie, ustawione w gęstych szeregach. Ani w tę, ani w drugą stronę nie było ruchu od ostatnich trzydziestu minut. Szyby w oknach podniesione do góry, bo wszyscy włączyli klimatyzację. Na zewnątrz panował nieznośny upał – ponad trzydzieści stopni, jak zapowiedział w radiu Instytut Meteorologii.

Powietrze, unoszące się od rozgrzanego słońcem asfaltu i gorących opon, falowało i drgało. W środku Toyoty panował przyjemny chłód. Ale siedzenie w bezruchu, wpatrując się w nieruchomy, jak zatrzymany kadr, widok za szybą, zaczynało być męczące.

Wiktoria odkręciła nakrętkę plastikowej butelki i zrobiła kilka łyków. Krzysztof zauważył, iż wody zostało już mniej niż jedna trzecia. Wiktoria raz po raz piła, nie oferując mu ani łyku. Nie, on by odmówił, ostatni łyk na pewno zostawiłby dla niej. Ale ona piła sama, jakby go w ogóle nie było w samochodzie.

— I ile to jeszcze potrwa? — zapytała zirytowana Wiktoria.

To były jej pierwsze słowa od wyjazdu z działki. Jej milczenie było gorsze niż krzyk. Wolałby, żeby krzyczała. Nie kłócili się, ale gdy coś poszło nie tak, Wiktoria milkła na godziny, czasem choćby dni, całym swoim zachowaniem pokazując, iż to Krzysztof zawinił. Przyznawał się do winy, przepraszał, słuchał monotonnego wywodu, po czym godzili się.

— Dlaczego tak siedzisz? Zrób coś! — znów rzuciła się na niego Wiktoria, jakby to on był winny korkowi na obwodnicy Warszawy.

Tym razem to on milczał. Nie wiedział, co powiedzieć ani zrobić.

— Po co w ogóle pojechaliśmy na tę głupią działkę? Ty jeszcze rozumiem, ale ja? Żebym siedziała po drugiej stronie płotu, podczas gdy ty mizdrzysz się do swojej córki? Mogłam pójść na zakupy. Albo spotkać się z Marysią w kawiarni, zjeść lody. — Wiktoria prychnęła nosem.

— No proszę, nos mi się zatkał. Jakby mało było, żebym się jeszcze rozchorowała od tej klimatyzacji! — znów poskarżyła się.

Krzysztof wyłączył klimatyzację.

— Ty sobie żartujesz? W minutę zrobi się tu jak w piekle. Chcesz, żebyśmy się ugotowali albo udusili? — oburzyła się.

Krzysztof nie pamiętał, żeby kiedykolwiek mówiła aż tyle. To go zaskoczyło i zaniepokoiło. Ale milczał, znów włączając klimatyzację. Przed nimi, między samochodami, szedł mężczyzna. Zanim dotarł do Toyoty Krzysztofa, wsiadł do auta w sąsiednim rzędzie.

— Widziałeś? Przyszedł stamtąd. Może wie, dlaczego stoimy? — spekulowała Wiktoria.

— Może — zgodził się Krzysztof.

— No to dlaczego siedzisz? Idź, dowiedz się — rzuciła, choćby na niego nie patrząc.

— Co mam się dowiedzieć? Ten korek może ciągnąć się kilometrami. Myślisz, iż on zdążył tam dotrzeć i wrócić w pół godziny? Wątpię. — Krzysztof spojrzał na Wiktorię i znów poczuł się winny.

— No dobrze, ale nie możemy przecież stać tu wiecznie. W końcu ruszymy. Wszyscy cierpliwie czekają. To obwodnica, a nie jakaś podrzędna droga. Tutaj stoi pół Warszawy. — Krzysztof zamilkł. Milczała też Wiktoria, wpatrując się przed siebie.

— Dobrze. — Krzysztof wysiadł z samochodu.

Spojrzał za siebie – rzędy aut stały równie gęste jak z przodu. Wydawało mu się, iż mężczyzna wsiadł do czerwonego samochodu. Zapukał w boczną szybę, a ta opadła do połowy.

— Przepraszam, czy pan szedł tam do przodu? Wie pan, dlaczego stoimy? — zwrócił się do kierowcy.

— Wygląda na to, iż cała obwodnica stoi. Nikt nie wie czemu. Może wypadek albo zamach.

Nic nowego się nie dowiedział. Sam tak myślał. Na zewnątrz panował upał nie do zniesienia, jak w saunie. Gdy stał pochylony przy oknie, koszula na plecach zmokła i nieprzyjemnie przykleiła się do ciała. Wrócił do Toyoty. W radiu leciały wiadomości. Ani słowa o korku na obwodnicy.

— No i co, dowiedziałeś się czegoś? — niecierpliwie zapytała Wiktoria.

— Nie, wszystko stoi daleko przed nami. Może cała obwodnica. Ktoś wspomniał o zamachu.

— Wiedziałam! Po co w ogóle cię posłuchałam i pojechałam z tobą? — jęknęła Wiktoria.

Krzysztof się z nią zgodził. Nie powinien był namawiać jej na ten wyjazd. Sam by nie utknął w korku – zostałby z córką na działce, tak jak ona chciała. Wróciłby wieczorem, gdy zrobiłoby się chłodniej. Do tego czasu korek by się rozładował.

A wszystko zaczęło się tak dobrze…

***

Krzysztofa obudził dzwonek telefonu. Nie spojrzał na wyświetlacz i od razu odebrał.

— Tato, przyjedziesz? — zapytał głos Ani.

— Cześć. Zapomniałeś, iż twoja córka ma dziś urodziny? — To mówiła już żona. Była żona. — Założę się, iż choćby prezentu jeszcze nie kupiłeś. — W jej głosie było słychać wyrzut.

— Nie, nie zapomniałem, właśnie wyjeżdżam — powiedział gwałtownie Krzysztof i otworzył oczy.
Słońce już wysoko stało na niebie. Odciągnął słuchawkę od ucha i zobaczył godzinę – wpół do dziesiątej.

O urodzinach córki pamiętał jeszcze wieczorem. Ale wczoraj spotkał się z Wiktorią i przyjaciółmi w klubie, dobrze się bawili, i wszystko wyleciało mu z głowy.

— Tato, nie potrzebuję prezentu, tylko przyjedź, stęskniłam się! — krzyknęła w tle córka, po czym połączenie się urwało. Żona rozłączyła się.

Pobrali się prawie trzynaście lat temu. Przez dziesięć lat żyli jak pies z kotem, dręcząc się nawzajem. Nie był zakochany. Po prostu jako student obudził się na którymś z imprez w akademiku w łóżku z ledwo znajomą dziewczyną, choćby nie pamiętał jej imienia.

A miesiąc później znalazła go na uczelni i powiedziała, iż jest w ciąży. „Nie jest najgorzej” — pomyślał wtedy i oznajmił, iż się z nią ożeni. Rodzice byli w szoku, odradzali. Matka wątpiła, iż to jego dziecko, namawiała, by zrobił test przed pójściem do urI przez lata myślał, iż szczęście trzeba zdobywać walką, aż pewnego dnia zrozumiał, iż prawdziwy spokój rodzi się z akceptacji tego, co życie niesie samo.

Idź do oryginalnego materiału