Zwrot losu: nowe życie Weroniki
Weronika smażyła w kuchni kotlety schabowe, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. gwałtownie otarła ręce o fartuch i poszła otworzyć. Na progu stała para nieznajomych – kobieta i mężczyzna, już w starszym wieku, ale spokojni i powściągliwi w okazywaniu emocji.
— Pani Weronika? — odezwała się pierwsza kobieta, witając się. — Jesteśmy rodzicami Marka. Możemy wejść?
Imię, które padło, uderzyło Weronikę jak grom. Marek – ten sam, który kiedyś obiecywał jej miłość, a potem porzucił, gdy dowiedział się o ciąży. Zastygła na chwilę, ale w końcu skinęła głową i ustąpiła, wpuszczając gości.
Przy filiżance herbaty rozmowa potoczyła się powoli. Małżeństwo wspominało swojego syna, mówiąc o nim z taką czułością, jakby był świętym. Weronice było ciężko tego słuchać, bo to właśnie od niego doświadczyła najboleśniejszej zdrady. Gdy była już gotowa poprosić ich, by wyszli, kobieta nagle powiedziała:
— Proszę nas zrozumieć. Dziś jest wiele oszustów, wielu naciągaczy. Nie wątpimy w pani słowa, ale… — zawahała się. — Niech pani zrobi test. jeżeli chłopiec naprawdę jest naszym wnukiem – chcemy być blisko. Pomagać, wspierać, być rodziną.
Weronika się zgodziła. Gdy wyniki potwierdziły ojcostwo Marka, goście wrócili nie z pustymi rękami: zabawki, ubrania, koperta z pieniędzmi… Ale to nie był jeszcze koniec.
Tydzień później zadzwonili. Na spotkaniu wręczyli jej dokumenty – jednopokojowe mieszkanie, puste, bez remontu, ale teraz należało do niej i jej syna. Prezent. Niespodzianka. Nowy początek.
Weronika nie mogła powstrzymać łez, stojąc w tym właśnie mieszkaniu. Stara kanapa, odchodzące tapety, zmatowiały żyrandol… ale to było ich miejsce, jej dom. Otworzyła szeroko okna, wpuszczając świeże powietrze i nadzieję.
A wszystko zaczęło się inaczej.
Trzy lata temu przyjechała do miasta, wynajęła pokój u zrzędliwej staruszki i zaczęła pracę w sklepie. Była sama, z problemami, ale z marzeniami. A potem poznała Marka – wysokiego, o mocnych dłoniach i pewnym uśmiechu. Wydawało się, iż oto jest – szczęście.
Lecz gdy tylko powiedziała mu, iż jest w ciąży, w jednej chwili stał się obcym: „Oszalałaś? Jakie dziecko? To nie moje. Zrób aborcję”. I odszedł.
Płakała całą noc. Staruszka, u której wynajmowała pokój, wysłuchała, pokiwała głową, a potem rzekła: „Jeśli urodzisz – możesz zostać. Nie wyrzucę cię. Ale jeżeli nie – szukaj nowego miejsca. Ja dzieci nie zabijam”.
I Weronika została. Urodziła. Pracowała. Żyła. Wszystko dla syna.
A potem staruszka zniknęła na jeden dzień. Wieczorem wyznała: „Znalazłam adres rodziców Marka. Poszłam do nich. On nie żyje, wyobrażasz sobie… A oni choćby o was nie wiedzieli”. Weronika nocą płakała w ciszy, rozumiejąc, iż choćby jeżeli się złościła – gdzieś w głębi serca wciąż kochała.
A dwa tygodnie później do drzwi zapukali jego rodzice…
Teraz wszystko jest inaczej. Mieszkanie – może stare, ale własne. Staruszka, która teraz naprawdę stała się babcią, codziennie wita ich drożdżówkami. Weronika pracuje zdalnie i dorabia w piekarni. Syn rośnie radosny i dobry.
Stoi przy oknie, przytulając ciepły kubek, i uśmiecha się.
— Babciu, a kiedy znów do ciebie pojedziemy?
— Niedługo, mój złoty. Już niedługo.
Czasami życie robi niespodziewane zwroty. Najważniejsze, by nie bać się iść naprzód.