Żyjąc w cieniu: Matka, która poświęciła siebie dla rodziny.

polregion.pl 1 dzień temu

Zawsze byłam jedną z tych kobiet, które żyją dla swoich dzieci. Od nieprzespanych nocy, gdy syn był malutki, po niepokoje o jego przyszłość, gdy stał się nastolatkiem. Wcześnie osiwiałam, wiele poświęciłam, wiele oddałam, ale robiłam to z miłością – w końcu Łukasz jest moim jedynakiem. Gdy skończył 31 lat, pomyślałam, iż czas pomyśleć trochę o sobie.

Łukasz ożenił się osiem lat temu. Wspólnie z rodzicami jego żony opłaciliśmy wesele, a ja jako prezent wręczyłam im kopertę z pieniędzmi – niech sami zdecydują, na co je przeznaczą. Młodzi zaraz po ślubie wynajęli dwupokojowe mieszkanie w dobrej dzielnicy. Cieszyło mnie, iż radzą sobie sami – kilka par może pozwolić sobie na osobne życie.

Jednak po kilku latach zaczęli mieć problemy finansowe. Wtedy syn zwrócił się do mnie o pomoc. Miałam pasywny dochód – wynajmowałam mieszkanie odziedziczone po ojcu byłego męża. Lokator był idealny: samotny mężczyzna, bez awantur, płacił regularnie, nie narzekał. Ale gdy dowiedziałam się, iż synowa jest w ciąży, uznałam – trzeba pomóc.

Wypowiedziałam lokatorowi umowę i oddałam mieszkanie synowi z żoną. Pomyślałam – no cóż, na jakiś czas zrezygnuję z ulubionych krewetek i ryb, jakoś to przetrwam. Ważne, iż pomogę rodzinie. Do tego synowa nagle stała się wobec mnie serdeczna – zapraszała na obiady, pytała o zdanie.

Minęły trzy lata. Przez trzy lata mieszkali w tym mieszkaniu, nie płacąc ani grosza. A ja wciąż nie miałam odwagi poprosić, żeby się wyprowadzili. Wiecie, gdy dobre relacje stają się pułapką. Trudno być „tą złą”, która przypomni o zobowiązaniach. Ale zaczęłam zauważać, iż sama się męczę: senność, ociężałość, nadwaga. Jem byle co, bo oszczędzam. Wszystko dla nich.

Pewnego dnia postanowiłam działać. Spokojnie, bez pretensji, zapytałam syna: „Łukasz, może już pora poszukać własnego lokum? Przecież masz daleko do pracy, a ofert nie brakuje”. On tylko się zaśmiał. A synowa dodała, iż „dziecko jeszcze małe, niech trochę jeszcze pomieszkają”.

Próbowałam wyjaśnić, iż bycie matką nie oznacza wiecznego poświęcania się. Że mogą znaleźć coś bliżej przedszkola. Ale rozmowa potoczyła się nie tak, jak chciałam. Obrazili się. A ja poczułam się winna. Winna tego, iż po prostu zapragnęłam żyć normalnie.

Tydzień później rodzice synowej zaprosili mnie na urodziny jakiegoś krewnego – podobno widzieliśmy się na weselu. Nie miałam ochoty iść, ale nalegali: prezent niepotrzebny, przyjdź tylko. No i poszłam.

Tam czekała na mnie niespodzianka. Wszystkie oczy zwrócone były na mnie. Tematem wieczoru stała się moja „okrutność” – jak można odbierać młodym rodzinie dach nad głową? Co ważniejsze: pieniądze czy spokój syna i wnuka? Dziesięć osób, a każda mnie potępiała. Nikt nie chciał słuchać, jak ja się czułam przez te wszystkie lata.

W efekcie ustalili, iż Łukasz z rodziną zostaną w mieszkaniu, ale będą płacić – symbolicznie, połowę rynkowej stawki. W praktyce – choćby mniej. A ja oficjalnie zostaję właścicielką, mam prawo żądać remontów, terminowych opłat i tak dalej. Wydawałoby się sprawiedliwe, ale to narzucone mi rozwiązanie. Byłam po prostu zmęczona.

Czuję, iż ta „umowa” nie przyniesie nic dobrego. niedługo zaczną się konflikty, pretensje. Ale wyboru nie miałam. Teraz postanowiłam inaczej: jeżeli coś zepsują – naprawią za własne. Chcę wierzyć, iż uda nam się zachować dobre relacje. Ale jeżeli nie – cóż, taka jest cena ich wyboru. Chciałam inaczej… Ale mnie nie usłyszeli. Każda ofiara ma swoje granice – czasem trzeba nauczyć się stawiać je dla własnego dobra.

Idź do oryginalnego materiału