Agresja u dzieci – moje doświadczenia

kuriernauczycielski.pl 1 miesiąc temu

Agresja wśród dzieci – wiele o tym czytałam, słyszałam, a mając czwórkę swoich pociech, w domowym zaciszu też trochę jej doświadczyłam. Na szczęście dzieci więcej bawiły się niż rwały sobie włosy z głowy. Emocji nigdy w naszej rodzinie nie brakowało, ale tym negatywnym staraliśmy się dać ujście poprzez spokojną rozmowę, tudzież wyczynowe sporty – piłkę, badmintona, rower, a choćby szachy (też można uczynić je wyczynowymi).

Kiedy najstarszy syn zaczął regularnie rzucać się na podłogę, by coś wymusić, pewnego razu instynktownie rzuciliśmy się z mężem obok niego i też darliśmy się, ile powietrza w płucach, i tupaliśmy, ile sił w nogach. Mały był tak zdziwiony reakcją, może choćby ciut upokorzony, widząc, jak wygląda taka scena z boku, iż już nigdy podobnie się nie zachował. Za to ku rozpaczy sąsiadów nerwy rozładowywał, waląc piłką o ścianę.

Rodzaje dziecięcej agresji

Pracując w stowarzyszeniu z dziećmi niepełnosprawnymi z orzeczeniami we wszystkich stopniach, zderzyłam się z różnymi formami agresji. Agresja tych, którzy – świadomi umysłem – zamknięci są w swoich niewładnych ciałach i porozumiewają się ze światem dzięki odpowiednich programów komputerowych (np. urządzeń c-eye, które śledzą ruch gałek ocznych) rozrywała moje serce na kawałki. W istocie ta ich agresja, ich wybuchy złości były wołaniem o nadzieję na normalną przyszłość, lepsze funkcjonowanie, były zrozumiałym żalem.

Inny rodzaj zachowań agresywnych obserwowałam u dzieci, które ze względu na swoje dolegliwości przyjmowały masę leków, powodujących ataki furii, za które w żaden sposób nie mogły być odpowiedzialne. Bicie, rzucanie przedmiotami, gryzienie, szarpanie za włosy – to chleb powszedni w naszym stowarzyszeniu. Nie pomagają rozmowy, kategoryczne komunikaty, tu pomagają jedynie leki – których rodzice z wiadomych względów nie chcą nadużywać. Leki na jedno schorzenie, na drugie, na trzecie, na wyciszenie, wypróżnienie, apetyt… Spektrum jest szerokie.

Kilka miesięcy temu przeszłam do pracy w publicznym przedszkolu i zachowanie jednej z dziewczynek w grupie, w której jestem nauczycielem wspomagającym (jest tam dwójka maluchów z orzeczeniem), spędza mi sen z powiek.

Jak żyję prawie 45 lat, nie spotkałam tak wielkiego rozżalenia i złości w tak małym ciałku. Ataki histerii przychodzą niespodziewanie, realizowane są około 10–15 minut, potem jest faza kompletnej bezsilności, zarówno w wymiarze fizycznym, jak i psychicznym. Wystarczy, iż ktoś krzywo na dziewczynkę spojrzy; iż weźmie zabawkę, którą ona miała upatrzoną; iż podczas ćwiczeń gimnastycznych przypadnie jej do pary koleżanka, której nie toleruje – i wulkan wybucha.

Następuje potworny krzyk. Dziewczynka rzuca krzesełkami, a w czasie posiłku sztućcami. Kiedy to dziecko jest w przedszkolu, my, nauczycielki, nie odstępujemy go na krok. Nie znamy bowiem dnia ani godziny, kiedy innym dzieciom może być wyrządzona krzywda. Oczywiście krzywda dzieje się również owej dziewczynce. Po wyładowaniu negatywnych emocji ucieka pod stół lub krzesło, chowa się i kwili jak zranione zwierzątko.

Rozmowa z rodzicami

Nasłuchałam się dziesiątek webinarów, przeczytałam mnóstwo artykułów o zachowaniach agresywnych dzieci – nie wiem, czy jestem po nich mądrzejsza. Wiem natomiast, iż nie mogę czekać z założonymi rękami, bo jakoś to będzie… Bo za rok dziewczynka przejdzie do następnej grupy i to już nie będzie mój problem.

Przeprowadziłam rozmowy z rodzicami. Poprosiłam o obserwacje córki i zwrócenie uwagi, jakie sytuacje z dnia poprzedniego mogą wywoływać zły nastrój nazajutrz. Starałam się analizować sytuację w domu (nie wiem, na ile byli ze mną szczerzy) i to, jakie córka ma relacje z nimi i rodzeństwem. Nakłaniałam do zgłoszenia się do poradni psychologiczno-pedagogicznej, a w końcu na prywatną wizytę u psychologa i psychiatry (aby wyeliminować zaburzenia psychiczne).

Z wypowiedzi rodziców czterolatki wynikało, iż w domu jest spokojna. Wprawdzie za dużo czasu spędza przed telewizorem i komputerem (cztery godziny dziennie), ale bliscy nie zauważyli niczego nieprawidłowego w jej zachowaniu. Dziecko nie ma problemów ze snem ani jedzeniem. Jednak podczas jednej z rozmów mama powiedziała nam o córce: ,,Ona jest taka manipulantka, agresorka, wymuszaczka, złośnica”.

Wtedy skojarzyłam, iż kiedy dziewczynka ma ataki agresji, krzyczy, iż mama jej nie lubi, ukarze ją, powie, iż nie będzie miała koleżanek. Bardzo mnie bolała wypowiedź mamy, która dostrzegła wołanie córki o pomoc i akceptację, a jedynie oceniała to negatywnie i karcąco. Przecież nie od dziś wiadomo, iż miłość i wsparcie rodziców jest jak magazynowana w akumulatorze energia, z której dziecko będzie czerpało siły przez całe życie.

„Kącik złości”

Z innymi nauczycielkami zastanawiałam się, co możemy zrobić, żeby pomóc małej i innym przedszkolakom, które nie chcą się z nią bawić, bo po prostu boją się wybuchów jej złości. Zaczęłyśmy regularnie wprowadzać zabawy oswajające złość i przekierowywać energię dzieci na różne aktywności. Uczyłyśmy nazywać swoje emocje. Wykorzystywałyśmy bajeczki terapeutyczne i odgrywanie scenek ukazujących różne zachowania i sposoby radzenia sobie z emocjami.

Stworzyłyśmy ,,kącik złości”, gdzie dziecko może posiedzieć, kiedy czuje, iż wzbiera w nim nieposkromiona energia. Rysowaliśmy na zajęciach, gdzie czujemy tę złość w naszych ciałach; uczyliśmy się, jak odpowiednio oddychać, by nadszedł spokój; dziurawiliśmy kartkę ołówkiem; biliśmy piąstkami w poduszki. Mamy woreczek, w który wpuszczamy naszą złość, kiedy ta przychodzi. Wszystko po to, aby oswoić emocje, by dzieci wiedziały, iż musimy umieć nad nimi zapanować, by nie przerodziły się w agresję w stosunku do innych lub siebie.

Bardzo mocno postawiłyśmy na pozytywne wzmocnienia, pochwały dobrych zachowań. Zwiększyłyśmy ilość zadań, które dziewczynka była w stanie zrobić i dostać za nie pochwałę. Mogła poczuć się ważna i doceniona. Kiedy była spokojna, rozmawiałyśmy o tym, co było trudne, przypominałyśmy do znudzenia zasady i granice, które obowiązują. Kiedy wydarzało się „to trudne”, odsuwałyśmy ją od reszty grupy, by bezpiecznie przetrwała ten czas w kąciku i opanowana wróciła do dzieci.

Wyznaczanie granic

Równocześnie trwała kooperacja z rodzicami po to, aby budowali poczucie wartości u dziecka, aby granice w domu były jasno określone i aby znane były konsekwencje ich przekroczenia. Ponadto przekonywaliśmy, aby oczekiwania wobec dziewczynki nie były zbyt wygórowane, a czas spędzony przed ekranami telefona czy komputera został zminimalizowany. Chodziło nam o wyeliminowanie przebodźcowania.

Ważne było też zadbanie o odpowiednią dietę, dobry sen, relaks, zaplanowany rytm dnia, aktywność na świeżym powietrzu, a nade wszystko o akceptację, wsparcie i miłość najbliższych.

Praca nad zachowaniami agresywnymi naszej małej bohaterki nie przyniosła zwycięstwa w kilka dni. To proces, który trwa przez cały czas i trwać będzie, póki dziecko się rozwija, kształtuje, napotyka różne sytuacje wywołujące emocje. Jednak już dziś, po siedmiu miesiącach naszych cierpliwych działań, widzimy zdecydowaną poprawę.

Po pierwsze, ataków furii jest znacznie mniej. Za to zauważamy więcej świadomego kontaktu ze sobą – poprzez biegnięcie do „kącika złości”.

Po drugie, dzieci rozumieją, co się dzieje z ich koleżanką. Wiedzą, iż złość za chwilę przeminie. Dziewczynka ma już w dużym stopniu kontrolę nad sobą i również dla niej ważne jest to, by nikomu nie stała się krzywda, a co najwyżej poleci puch z poduszki.

Po trzecie, wszystkie dzieci wiedzą, iż złość to emocja. Ona po prostu jest nasza i wszystko będzie w porządku, jeżeli się nią zaopiekujemy, będziemy umieli nią sterować.

Dla mnie i koleżanek największą nagrodą jest czas, kiedy dziewczynka wychodzi z przedszkola uśmiechnięta, a nasz „kącik złości” długo świeci pustkami. Są to dla nas piękne dni…

Ewa GAWOR, nauczyciel w Zespole Szkolno-Przedszkolnym nr 2 w Radomiu

TEN ARTYKUŁ POWSTAŁ W RAMACH PROCEDURY AWANSU ZAWODOWEGO. DZIEL SIĘ WIEDZĄ I DOŚWIADCZENIEM Z „KURIEREM”. POMOŻEMY CI W AWANSIE ZAWODOWYM I WSPÓLNIE ZAINSPIRUJEMY INNYCH! SZCZEGÓŁY – TEL. 739 290 210.

Idź do oryginalnego materiału