Przed wiekami żył w Sobiesękach pewien gospodarz, który słynął z nikczemności. Równego mu w szalbierstwie nie znalazłbyś, choćbyś przeszedł całą brzezińską ziemię wzdłuż i wszerz, i zajrzał pod każdziutką strzechę. Jak go zwali? Tego nie wiem na pewno.
Czas - ów mędrzec nad mędrcami, ów rozważny gawędziarz, który potrafi do woli szafować ludzką pamięcią - już dawno wymazał imię tego człeka z kroniki dziejów. Tak bowiem kończą wszyscy, którzy myślą jeno o własnej korzyści, za nic mając innych. Wszakoż niektórzy po dziś dzień bają, iż owa wredota nosiła miano jednego ze świętych. Azaliż prawda to? Bóg jeden wie. Pewne jest jedno, nie godzi się hołubić nieudacznika choćby poprzez wspominanie jego imienia. Dlatego, drogi czytelniku, powstrzymam się przed tym. Chłopisko może i nosiło imię jednego z tych świętych, którzy zasłynęli w Piśmie oddaniem, dobrocią czy wierną służbą, ale prócz owego imienia nadanego mu przy chrzcielnicy ani krzyny świętości w nim nie było! Jak to się mówi, pierwszy w ławie kościelnej, ostatni do dzielenia się czymkolwiek, choćby dobrym słowem.
Ponoć, gdy szedł leśnym duktem, drzewa traciły liście, zwierzyna potomstwo, a woda w Prośnie stawała się mętna i równie lodowata jak jego serce.
Statystyki: autor: Alicja Jonasz — 31 paź 2024, 15:11