Prawie znakomity serial „Antracyt” znajduje się na Netflixie. I być może byłby znakomitym, gdyby nie trzy rzeczy:
wątek LGBT – oczywiście musi być. Tu mamy dwóch młodych ogierów, a jeden ma na imię Romeo. Z początku myślałam, iż to jest prześmiewczy nick, ale później się okazało, iż on faktycznie ma tak na imię…
Bezczelne namawianie ludzi na chemioterapię i wmawianie widzom, iż innej drogi nie ma, iż rak to śmiertelna choroba i tak dalej z tymi smutami.
Miało być poważnie, mhrocznie, wręcz horrorowo i niestety, momentami serial ociera się o groteskę. OK – dobra, od początku widać, iż z kategorią wiekową 16+ nie mieli wyboru. Tam są sceny, które niekoniecznie są miłe, a całość porusza dość mroczne meandry ludzkiego ego, iż się tak zawile wyrażę. Jednakże jedna ze scen porodowych naprawdę dziwnie wygląda na ekranie, w dodatku nie spina się to z realizmem prawdziwego porodu, i ogólnie pomyślałam sobie „takie rzeczy to tylko facet mógł zapodać”. Ano – i wygląda na to, iż serial przedstawia rodzenie jako coś strasznego i bolesnego.
To na czym to ja? A, iż serial byłby znakomitym serialem, gdyby nie LGBT, chemioterapia i porody. Ale może po kolei.
Więc nasza główna bohaterka – Ida (Noemie Schmidt) jest sieciowym detektywem, a jej ojciec zniknął, więc zajeżdża na zadupie, gdzie ma nadzieję go odnaleźć. W międzyczasie widz dowiaduje się, iż babka jest chora na białaczkę, a mieszkańcy Lovanne (czy jakoś tak) są wkurwieni, bo naukowcy grzebiący w kopalniach bardziej szkodzą zdrowiu dzieciom, niż pomagają. A i na dodatek okazuje się, iż sekta z 1994 roku wcale nie umarła, ona żyje! I jest pioruńsko pojebana.
Cóż mogę powiedzieć?
Może znajdą się lepsze seriale – ale z jakiegoś powodu całkiem przyjemnie mi się oglądało „Antracyt”. Być może to dlatego, iż czułam, iż poszczególne logiczne elementy się lepią i to dość sensownie, nie było wałków logicznych, a więc serial chce traktować dość poważnie odbiorcę. No i fakt, iż 16+ również ma znaczenie. Generalnie, z chęcią bym obejrzała drugi sezon, bo to było w miarę lekkie, ale i też przyzwoite, jeżeli chodzi o wątek kryminalny.
Cud na Netflixie to-to nie jest, ale i tak wyszło mu to lepiej od „Schnee” Canal+ . Podobny górski klimat, podobna tajemnica, ale jednak… w „Antracycie” dało się pogodzić pewnego rodzaju duchowość z wątkami kryminalnymi bez tworzenia niepotrzebnego, paranormalnego klimatu. Tu nie ma duchów czy przeznaczenia – tu są jedynie góry.