To straszne i doprawdy trudno sobie wyobrazić, co trzeba mieć w głowie, żeby w ten sposób traktować małe dzieci. O sprawie dowiedzieliśmy za pośrednictwem Twittera. Rodzice przedszkolaków z wrocławskiej "Jaskółki" przeżywają dramat, chyba jeszcze większy, niż ich dzieci, bowiem zdają sobie sprawę z powagi całej sytuacji. Od dłuższego czasu maluchy bawiące się na placu zabaw obrzucane są przez sąsiadów nieprawdopodobnymi obelgami:
"kaszojady"
"zamknąć ryje tej dziczy"
"powystrzelać te bachory i będzie spokój"
"bombę trzeba podłożyć pod to przedszkole".
To tylko łagodniejsze inwektywy, którymi obrzucane są małe, czasem niespełna trzyletnie dzieci. Ich zabawa i radosne śmiechy tak bardzo przeszkadzają sąsiadom, iż ci potrafią choćby posunąć się do oblewania maluszków zimną wodą z węża ogrodowego albo straszenia ich dzięki dźwięków wystrzałów emitowanych z ustawionych na balkonie głośników, czy też piły mechanicznej uruchamianej tuż przy ogrodzeniu przedszkola.
W głowie się nie mieści, jak można się tak zachowywać. Czy można coś z tym zrobić? Pod postem rodziców poszkodowanych przedszkolaków pojawiło się sporo komentarzy, które niestety nie napawają wiarą w ludzi (pisownia komentarzy oryg. - przyp. red.):
"Przedszkole to znajduje się w domu (!) na osiedlu domów jednorodzinnych. To w ogóle nie powinno być dozwolone. Nie dziwi reakcja sąsiadów".
"To nie jest pewna wrocławska ulica. To jest dość powszechna norma bo dzieci są zwyczajnie wk..jące".
"Nie dziwne, iż niektórym kończy się cierpliwość".
Niestety, jak zauważa jedna z komentujących, Polacy często nie są zbyt pozytywnie nastawieni do dzieci. "Na dzieci się warczy, dzieci się przegania, tworzy się strefy bez dzieci, z wózkiem często nie da się przejechać choćby chodnikiem, w Polsce każde dziecko słyszy ciągle 'nie przeszkadzaj'. Zabawa i śmiech traktowane są jak zakłócenie spokoju".
Sąsiad wzywał do dzieci policję
Mieszkałam kiedyś na osiedlu, na którym placyk zabaw umieszczony był w bardzo bliskim sąsiedztwie dwóch bloków. Mężczyzna, którego balkon wychodził bezpośrednio na ten plac, wciąż wyzywał dzieci i dzwonił na policję, a funkcjonariuszom mówił, iż dzieci bawią się na pobliskiej ulicy (co jest zabronione). Policjanci musieli więc ciągle napominać dzieciaki (choć nie biegały po ulicy), a ich rodzicom czasem kazali zabierać ich do domów.
Policjanci sami byli zażenowani postawą mężczyzny. Tłumaczyli nam, rodzicom, iż "nie mogą nie zareagować na wezwanie"... Niezliczoną ilość razy ten człowiek przerywał dzieciom najlepszą zabawę. Na szczęście pewnego dnia wyprowadził się, a jego mieszkanie zajęli normalni ludzie. Zatem doskonale rozumiem, co przeżywają rodzice z opisanego, wrocławskiego przedszkola. Czy mogą coś zrobić z karygodnym zachowanie sąsiadów? Oczywiście – i dziwne, iż do tej pory nic jeszcze nie zrobili. Ponoć sytuacja ciągnie się od 2 lat.
Kodeks Karny, a konkretnie Art. 191. § 1. podaje:
"Kto stosuje przemoc wobec osoby lub groźbę bezprawną w celu zmuszenia innej osoby do określonego działania, zaniechania lub znoszenia, podlega karze więzienia do lat 3".