Przyznam szczerze, iż nie żałuję decyzji o nieposiadaniu dzieci. Mam 70 lat i jestem w pełni zadowolona.
Mam na imię Ludmiła Wiśniewska i mieszkam w Toruniu, mieście pachnącym piernikami i historią. Ostatnio umówiłam się na wizytę u dermatologa i czekając na swoją kolej, usiadła obok mnie kobieta – zadbana, elegancko ubrana, z łagodnym uśmiechem. Rozmawiałyśmy długo i jej historia skłoniła mnie do przemyśleń nad tym, co kiedyś uważałam za oczywiste.
Od razu zwróciłam uwagę na jej styl: starannie wypielęgnowane dłonie, elegancka fryzura, ubranie szyte na miarę. Pomyślałam, iż ma najwyżej 50 lat, ale w trakcie rozmowy przyznała, iż przekroczyła 70. Byłam zaskoczona – brak zmarszczek, brak zmęczenia w oczach. Wyglądała żywo, emanując jasnością i euforią życia. Była przeciwieństwem innych kobiet w jej wieku, pochylonych pod ciężarem lat i obowiązków.
Opowiedziała mi o swoim życiu – bez zbędnych upiększeń, z niewiarygodną szczerością. Dwa razy była mężatką, teraz żyje sama. Z pierwszym mężem, Adamem, rozstała się jeszcze w młodości. Powód był jasny i niestety bolesny: nie chciała mieć dzieci. Wiedział o tym od początku – marzyła o małżeństwie bez pieluch i wózków. Jednak po jej trzydziestce zaczął naciskać: „Kompletną rodziną są dzieci, czas pomyśleć o potomkach”. Ale jej dusza pozostawała cicha, nie obudził się w niej instynkt macierzyński. Twardo stała przy swoim, iż rodzenie wbrew sobie to zdrada samej siebie. Rozmawiali szczerze, ale ich drogi musiały się rozejść – rozwód był lepszy niż kłamstwo.
Drugim mężem był Jerzy, rozwodnik z córką. Nie chciał więcej dzieci, co ich do siebie zbliżyło. Żyli szczęśliwie, bez myśli o kolejnych potomkach. Jednak los miał inne plany – Jerzy zginął w wypadku samochodowym. Została sama, ale samotność stała się jej wolnością. „Jestem szczęśliwa, żyję dla siebie” – powiedziała mi, patrząc prosto w oczy. W jej głosie nie było żalu, tylko spokój i siła.
Opowiedziała o swoich przyjaciółkach, które przez całe życie pokładały nadzieje w dzieciach. Teraz wzdychają, bo dzieci dorosły i poszły własnymi ścieżkami, zostawiając je w pustce. „Kiedy starzejemy się, dzieci nas nie potrzebują” – powiedziała. „Widziałam to i dlatego nie chciałam rodzić. Nigdy o tym nie marzyłam”. Jej życie jest pełne – podróże, książki, poranne spacery nad Wisłą. Brak dzieci to nie dziura w jej sercu, ale skrzydła, które pozwalają jej się unosić.
„A co ze szklanką wody na starość?” – zapytałam, przypominając sobie znane powiedzenie. Roześmiała się: „Nie umrę ani z pragnienia, ani z choroby. Gdy znajome wydawały wszystko na dzieci, ja oszczędzałam. Teraz mam na tyle, by opłacić opiekunkę do końca życia”. Jej słowa brzmiały jak wyzwanie – nie dla społeczeństwa, ale dla lęku, iż życie bez dzieci traci sens. Udowodniła coś innego: w wieku 70 lat kwitnie, żyje zadowolona, a nie czeka na wdzięczność od innych.
Patrzyłam na nią i myślałam: jak często sami siebie krępujemy, obawiając się osądów? Wybrała ścieżkę bez dziecięcych głosów w domu, bez pieluch i nieprzespanych nocy, a to uczyniło ją wolną. Jej opowieść była jak lustro: zobaczyłam w niej kobietę, która nie poddała się presji „muszę”. Pierwszy mąż odszedł, drugi zginął, a ona nie złamała się – stworzyła życie, w którym dobrze się czuje sama. Przyjaciółki narzekają na obojętność dzieci, a ona pije poranną kawę w ciszy, witając nowy dzień z uśmiechem.
Teraz zastanawiam się: a może ona ma rację? Jej słowa głęboko we mnie zarezonowały. Widzę, jak moi znajomi starzeją się w samotności, mimo iż mają dzieci, jak ich nadzieje upadają, kiedy dorosłe dzieci zapominają zadzwonić. A ona, w wieku 70 lat, nie czeka na niczyją pomoc, nie żyje przeszłością, nie tęskni za czymś, czego nigdy nie było. Jest wolna jak wiatr i tak szczęśliwa, jak nikt z tych, których znam.
Co o tym myślicie? Czy zgadzacie się z takim wyborem? Jej życie to wyzwanie dla stereotypów, dowód, iż szczęście nie zależy od dzieci, ale od słuchania siebie. Opuściłam klinikę ze wspomnieniem jej uśmiechu i myślą: może czas przestać bać się swoich pragnień? Ona nie żałuje niczego, a to każe mi przemyśleć to, w co do tej pory wierzyłam.