Użytkownik Twittera Andrzej z EU skarży się, iż jego dziecko nie pojedzie w tym roku na obóz, bo nie zebrało się wystarczająco dużo chętnych:
"Mój syn od kilku lat jeździł z tym samym organizatorem na obozy (zimowe i letnie). Zawsze w marcu był wyścig o miejsca, bo obozy świetne, a maksymalnie mogło jechać 40 osób (jeden autokar)" – opowiada w swoim tweecie. – W tym roku zgłosiły się 3 osoby. Rozmawiałem właśnie z organizatorem i mówi, iż choćby obdzwaniali ludzi, których dzieci jeżdżą co roku. Wszędzie słychać to samo. Nie stać nas, może za rok".
"Brawo PiS, po 89 jeszcze tak 'dobrze' w Polsce nie było!" – kończy rozgoryczony internauta i dołącza screen wiadomości od organizatora wypoczynku. Wyjazd w terminie interesującym Andrzeja z EU nie dojdzie do skutku.
Nie będzie obozów wakacyjnych?
W komentarzach pod postem Andrzeja z Eu podobna narracja: "Zauważyłam to samo. Kiedyś na ulubiony obóz Młodej musiałam 'polować' na miejsce, jak otwierali zapisy. Teraz zebrali tylko tyle dzieci, iż udało się turnusu nie odwołać" – pisze jedna internautka. Ktoś informuje, iż u nich jeszcze nie odwołali, ale brakuje chętnych. "Biuro turystyczne z mojego miasta – co roku na zimowe ferie w góry jechały dwa autokary. W tym roku pojechał jeden" - informuje inna osoba. "Potwierdzam. Mamy problem z wyjazdem córki" – dodaje kolejna internautka.
Narzekają też na ceny: "Co roku obóz, cena z ubiegłego roku to 1800 zł za dwa tygodnie. W tym roku 2200 zł za... tydzień!", "Obozy podrożały jakieś 30-40%. Zapłacić 1800 a 2600 za 10 dni to jednak różnica", "Moje dzieciaki co roku wyjeżdżały na obozy harcerskie, koszt 1100-1200 zł za osobę. W tym roku wzrosło 'tylko' do 2000 zł na osobę…".
Tanio już było
To, iż ceny obozów wzrosły, raczej nie jest dla nikogo zdziwieniem. Inflacja zrobiła swoje. W tamtym roku rodzice mogli posiłkować się jeszcze bonami turystycznymi, w tym roku już nie przysługują.
Agnieszka z Warszawy wysyła na obóz żeglarski dwie córki. Były też w ubiegłe wakacje, wróciły zadowolone. – Ten obóz w tym roku jest droższy chyba o 700 lub 800 zł – mówi Agnieszka. – Wydaje mi się, iż z 2600 zł zdrożał do 3300. Wysyłam dwoje dzieci i to się robi duża kwota – zauważa.
O tym, iż jest bardzo drogo, wspomina też Iza z Poznania: – 6 dni na kolonii nad jeziorem z dowozem własnym – 1530 zł. 10 dni obóz akrobatyczny – tylko treningi, żadnych atrakcji – 2300 zł, a rok temu było 1800 – wylicza. Mimo to jej dzieci pojadą.
– Organizatorzy turystyki dla dzieci i młodzieży byli zmuszeni podnieść w tym roku ceny – przyznaje Mateusz Nowak, dyrektor Poszukiwaczy Przygód, firmy organizującej wakacyjne wyjazdy dla dzieci już od ponad 20 lat. – Inflacja, zwłaszcza wzrost cen żywności, spowodował po prostu znaczny wzrost kosztu zorganizowania letniego wyjazdu. Z tego powodu ceny u wielu organizatorów wzrosły choćby o 500-600 zł w porównaniu do zeszłego roku.
Część operatorów zdecydowała się skrócić czas trwania wyjazdu, by zachować niższą cenę. Tuż przed latem kuszą też rabaty.
Brakuje chętnych?
Chętnych na obóz żeglarski, na który jadą dzieci Agnieszki, nie brakuje, chociaż jej zdaniem może ich być mniej niż rok temu: – Na dwa z pięciu rejsów nie ma już miejsc, ale też zwykle w czerwcu wcale nie było miejsc lub były tylko na ostatnim turnusie – mówi.
Problemy z zebraniem wymaganej liczby uczestników wyjazdu wakacyjnego mogą mieć mniejsi organizatorzy. Spadku zainteresowania nie widać za to w większych firmach. – Samo zainteresowanie obozami i koloniami jest w tym roku tak wysokie, jak zwykle – mówi Mateusz Nowak. – Różnica polega na tym, iż w tym roku rodzice rzadziej decydują się na złożenie rezerwacji. Niestety główną rolę gra cena – wybierane są wyjazdy tańsze lub krótsze.
Mniejszego zainteresowania ofertą nie widać też w firmie Chris, organizującej obozy i kolonie dla dzieci i młodzieży: – W tym momencie mamy sprzedane praktycznie 100 proc. oferty – mówi Paweł Kucharski, kierownik działu marketingu w Chrisie. – Nastąpiło tylko delikatne przesunięcie w tempie rezerwacji, wcześniej trochę szybciej listy były zamknięte. Z reguły w pierwszym dniu rezerwacji otwartych, w grudniu, po godzinie mieliśmy rezerwacje na 50 proc. wszystkich dostępnych miejsc. W tym roku było może o 200 rezerwacji mniej i to tyle.
Chris ma osiem własnych obiektów, w których organizuje swoje obozy. W czterech z nich listy są już zamknięte, Kucharski mówi o overbookingu. W pozostałych zarezerwowanych jest od 93-98 proc. miejsc.
Nie wynika to z braku podwyżki ceny za wyjazd. Jak wyjaśnia Kucharski, ceny obozów w jego firmie wzrastają co roku średnio o 3 do 5 proc. W tym roku ten wzrost był wyższy, 15-procentowy. – Trochę się wahaliśmy, czy to nie będzie za dużo dla klientów, bo rosną ceny wszystkiego i zastanawialiśmy się, z czego klienci będą w pierwszej puli rezygnować, czy te obozy właśnie się w niej nie znajdą, ale nie zauważyliśmy tego – mówi Kucharski.
Na wakacje się znajdzie
Skoro jest coraz drożej, a portfele rodziców wcale nie są grubsze, jak to możliwe, iż przez cały czas wysyłają dzieci na obozy i kolonie? – Mamy wrażenie, iż po pandemii dla rodziców istotny jest społeczny element wyjazdów, dlatego może rezygnują z czegoś innego, ale nie z wyjazdu dla dziecka – mówi Paweł Kucharski.
Potwierdzają to słowa Jarosława Kałuckiego, rzecznika prasowego Travelplanet.pl, który przy okazji rozmowy o wyjazdach na Wielkanoc, powiedział: – Ludzie wyjeżdżają, inflacja czy nie, drożyzna czy nie. To podstawowa potrzeba. Możesz sobie czegoś odmówić, ale nie zrezygnujesz ze wszystkiego. Z badań, które przeprowadziliśmy z SW Research w 2016 roku, jeszcze przed wprowadzeniem 500 plus, wynika jasno: wypoczynek jest na jednym z ostatnich miejsc wśród wydatków, z których byśmy zrezygnowali, gdyby dotknęła nas bieda. Ważniejsze w tej sytuacji są tylko spłaty kredytów i bieżące wydatki na życie, czyli rzeczy, z których nie można zrezygnować
Jest jeszcze jedna rzecz, która decyduje o tym, iż rodzice jednak znajdują pieniądze na wakacyjne wyjazdy dzieci: coś z uczniami trzeba w wakacje zrobić, a urlopu z pracy na więcej niż 2 lub 3 tygodnie rodzice nie dostaną.
Jakimś wyjściem są półkolonie, ale te też są coraz droższe, zapisać dziecko coraz trudniej. Jak podaje money.pl, za tygodniowe półkolonie organizowane przez prywatne firmy we Wrocławiu trzeba zapłacić od 800 zł do choćby 1500 zł, te organizowane w szkołach są dużo tańsze, ale liczba miejsc ograniczona. Rodzice stoją po kilka godzin w kolejkach, żeby zapisać dziecko na szkolne półkolonie.
W Poznaniu, jak informuje Iza, prywatne półkolonie są mniej więcej w tej samej cenie co rok temu – od około 550 do 790 zł za tydzień w zależności od atrakcji. Ale jest inny problem: – Teraz znaleźć półkolonie od 7:30 do 17:00 to rzadkość – mówi. – Większość organizuje czas od 9:00 do 15-16:00. Jak mam dojechać i odebrać, skoro pracuję? To jest dla mnie hardcore, bo co zrobić z takimi 7-10 latkami? Półkolonie to był ratunek – zauważa.
Tegoroczne wakacje rysują się więc jako droga impreza, nie tylko dla portfela, ale i logistycznie. Niektórzy muszą szukać nowych organizatorów wypoczynku, inni kombinować, jak urwać się z pracy, żeby zdążyć odebrać dziecko z półkolonii, a jeszcze inni, skąd wziąć pieniądze na obóz, który co prawda będzie krótszy, ale za to droższy. W tym świetle szczęśliwcy, którzy zapłacą więcej niż rok temu, ale ich dzieci wyjadą na obóz pierwszego wyboru, zdają się mieć tylko powody do radości.