Dodatkowe koszta, o których nikt nie mówi. Nauczyciele kupują za swoje. "Czemu? Ze wstydu"

gazeta.pl 2 godzin temu
O pracy nauczycieli zwykle mówi się w kontekście pensji, nadgodzin i liczby dni wolnych. Rzadziej porusza się temat kosztów, które ponoszą z własnej kieszeni. Tymczasem nauczyciele kupują materiały, które powinny być zapewnione przez szkołę - od papieru, przez ozdoby, aż po pomoce dydaktyczne.Jak wynika z sondy przeprowadzonej na facebookowym profilu Pokój Nauczycielski, ponad 80 proc. nauczycieli dokłada do swojej pracy. Jedynie 22 proc. deklaruje, iż nie przeznacza na to ani złotówki. 7 proc. wydaje mniej niż 10 zł miesięcznie, a 10 proc. między 10 a 20 zł. Z kolei 12 proc. przeznacza od 50 do 100 zł, a 7 proc. powyżej 100 zł miesięcznie. Te kwoty, choć na pozór niewielkie, w skali roku szkolnego stają się dużym obciążeniem.
REKLAMA




"Czy pracujące w szpitalach pielęgniarki kupują sobie same gumowe rękawiczki i strzykawki? Czy pracownicy biura przychodzą do niego z kupionymi za własne pieniądze ryzami papieru? Nie. Tylko nauczyciel musi organizować sobie sam swoje miejsce pracy. Bo oświata jest wiecznie niedofinansowana" - komentuje Magdalena Kaszulanis, rzeczniczka ZNP w rozmowie z Gazetą Wyborczą.Jak podkreśla, to zjawisko nie występuje w żadnym innym zawodzie. W szkołach oszczędza się choćby na papierze do drukarki. Zdarza się, iż wprowadza się limit wydruków, a każdy nauczyciel musi wpisywać się do specjalnego zeszytu.Jakie to są koszty?W 2017 roku Anna Sosna, anglistka z Częstochowy w mediach społecznościowych podsumowała swoje wydatki związane z pracą. Co tydzień dokładała niewielkie kwoty, ale po zliczeniu całego roku szkolnego wyszła ogromna suma: 4671,74 zł. Z własnej kieszeni zapłaciła za artykuły papiernicze, tusze do drukarki, gry, książki, dekoracje, nagrody dla uczniów. "To kwota, którą zasiliłam miejsce pracy" - napisała na Facebooku. W rozmowie z Gazetą Wyborczą dodała: "Na początku rozmawiałam o tym tylko w pokoju nauczycielskim, ale uznałam, iż to temat zbyt ważny, byśmy mówili o nim wyłącznie w swoim środowisku".Swoją historią dzieli się z nami jedna z nauczycielek warszawskiej szkoły. - Tak, wiele rzeczy kupuję sama. Dlaczego? Ze wstydu. Wstydzę się prosić rodziców o ryzę papieru. Potrzeby są duże, a dla mnie to jest upokarzające, bo wydaje się jednak, iż papier to podstawowe narzędzie w zawodzie nauczyciela. Poza tym, zanim rodzice się złożą, kupią, przyniosą, miną dwa miesiące. Kupuje sama też papier kancelaryjny - bo przecież dzieci muszą na czymś pisać sprawdziany, a także materiały biurowe w stylu mazaki, długopisy, karteczki samoprzylepne. Co prawda, można zgłosić się po nie w sekretariacie, ale... nie zawsze są, trzeba czekać kilka dni, aż ktoś złoży zamówienie, przyjdzie paczka. Sama drukuje też wszystkie materiały - na własnej drukarce. To już moje własne "lenistwo", bo nie chce mi się ustawiać w kolejce do drukarki, którą mamy jedną na ogromną szkołę - uczy się u nas kilkaset dzieci.


To problem systemowy, a nie jednostkowyOd tamtego czasu minęło kilka lat, ale kilka się zmieniło. - Szczerze, to nie zwracam już na to większej uwagi. Przyzwyczaiłam się, iż zawsze dokupuję jakieś dekoracje świąteczne do klasy za swoje pieniądze. Nie są to nie wiadomo jakie koszty, ale fakt, to powinno leżeć po stronie szkoły. Jakiś łańcuch, bombka, bibuła. Zdarza mi się kupować kolorową kredę i oczywiście papier do drukarki - przyznaje jedna z nauczycielek podradomskiej podstawówki. Jak podkreśla Magdalena Kaszulanis z ZNP, to, iż nauczyciele finansują szkołę z własnych pieniędzy, to patologia, której nie ma w żadnym innym zawodzie. Problem trwa od dekad, a kolejne reformy nie wnoszą w tym temacie zbyt wiele. Jesteśmy ciekawi, co o tym sądzisz? Masz ochotę podzielić się z nami swoimi spostrzeżeniami? Napisz na adres: klaudia.kierzkowska@grupagazeta.pl. Zapewniamy anonimowość.
Idź do oryginalnego materiału