Dwa tygodnie opiekowałam się wnukiem, a zamiast wdzięczności wybuchła awantura – synowa twierdzi, iż robię wszystko źle

twojacena.pl 2 tygodni temu

To stało się pewnej późnej nocy, gdy zegar wybił już dziesiątą. Telefon zadzwonił niespodziewanie, a na ekranie migotało imię mojego syna. Jego głos drżał: „Mamo, Magdę zabrali karetką. Ma straszne bóle, lekarze nie chcą ryzykować. Jadę z nią do szpitala, a Wojtusia nie ma z kim zostawić… Tylko ty możesz pomóc…” Niecałą godzinę później stał w progu z torbami, fotelikiem i półtorarocznym wnuczkiem. W jego oczach widziałam strach i błaganie. Oczywiście nie mogłam odmówić, choć z Magdą, jego żoną, nasze relacje były, delikatnie mówiąc, lodowate.

Od kiedy urodził się Wojtuś, czułam się jak intruz w ich życiu. Ile razy proponowałam pomoc — gotowanie, opiekę, chociażby chwilę wytchnienia — zawsze słyszałam to samo: „Dzięki, damy sobie radę”. Nie narzucałam się. Ale serce bolało — jestem babcią, chcę być blisko. Ostatnia taka wizyta miała miejsce wiosną. Potem Magda postawiła między nami mur. Pandemia tylko pogłębiła ten dziwny lęk: wszystko dezynfekowane środkiem, drzwi otwierane łokciem, o gościach nie było mowy.

A teraz, gdy nadeszło prawdziwe zagrożenie, wpuścili mnie. Syn zostawił mi cały arsenał: słoiczki, kremy, manualnie spisane instrukcje, ubranka na zmianę, a choćby specjalną piłkę. „Magda usypia go tylko bujając się na nim, inaczej nie zaśnie” — wyjaśnił pośpiesznie. Skinęłam głową, choć w duchu pomyślałam: „Nie, to przesada. Dziecko musi nauczyć się zasypiać bez sztuczek.” Gdy odjechał do szpitala, zadzwoniłam do pracy i wzięłam urlop. Niby nic nowego — nie pierwszy raz stawiałam czoła takim wyzwaniom.

Pierwsza noc była ciężka. Chłopiec płakał tak głośno, iż zapukali sąsiedzi, pytając, czy wszystko w porządku. Wytłumaczyłam sytuację, przeprosiłam. Wzruszyli ramionami i odeszli. Ale już trzeciego wieczoru zasypiał szybciej, gdy głaskałam go po plecach — spokojnie, rytmicznie. Zasypiał pod dotyk mojej dłoni, jak pod kołysankę.

Po pięciu dniach odezwała się Magda. Pytała, czym karmię, jak śpi, jak wyglądają jego pieluchy, jaki kolor ma przecier. Odpowiedziałam spokojnie na każde pytanie. Wytłumaczyłam, iż wszystko jest w porządku, iż chętnie je moje domowe przeciery — sama je przygotowuję, nie ufam sklepowym słoiczkom. Milczała. Nie wierzyła, iż dziecko może zasnąć bez piłki, bez tych wszystkich rytuałów.

Minęły dwa tygodnie. Żyłam tylko dla tego małego człowieka, dając mu całe swoje serce. Moje ręce na nowo przypomniały sobie, jak trzymać niemowlę, a serce biło w rytm jego oddechu. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa. W końcu poczułam się jak babcia.

Gdy Magdę wypisali, oddałam jej chłopca, spakowałam rzeczy. Ani słowa „dziękuję”, ani uśmiechu. Tylko zimne spojrzenie i słowa:
— Wszystko zrobiłaś źle.
— Słucham? — nie rozumiałam.
— Zniszczyłaś mu rytm. Teraz budzi się w nocy, a od twoich przecierów ma wysypkę. Prosiłam, żebyś trzymała się zasad. Dlaczego ich nie stosowałaś?

Zamarłam. Przez dwa tygodnie zero uwag, a teraz — oskarżenia. Zamiast wdzięczności — awantura. Zrobiło mi się przykro i boleśnie. Nie prosiłam się o to, pomogłam w potrzebie. A usłyszałam tylko, iż „wszystko zepsułam”.

Teraz nie wolno mi widywać wnuka. Magda powiedziała, iż nie ufa mi. Wojtusia oglądam tylko na zdjęciach, które syn wrzuca do sieci. On milczy, nie reaguje. I ja nie nalegam. Ale wewnątrz czuję, jak coś się we mnie rozrywa.

Nie uważam, iż postąpiłam źle. Wychowałam syna bez żadnych piłek, a wyrosnął na dobrego człowieka. A tu — wszystko według instrukcji, gram w przeliczniku, minuta po minucie. Gdzie w tym miłość?

Nie wiem, kto ma rację. Wiem jedno: jestem babcią i kocham swojego wnuka. I gdyby znów zadzwonili, prosząc o pomoc — otworzyłabym drzwi bez wahania. Ale ten chłód, ta niewdzięczność — pozostaną we mnie jak blizna.

Idź do oryginalnego materiału