Dzieci nie przyjechały na naszą rocznicę — początek nowego życia i odnalezienie szczęścia

newsempire24.com 1 tydzień temu

Od tamtego dnia, gdy Zosia wyszła za mąż, minęło już wiele lat. Z każdym rokiem między nami robiło się coraz więcej pustki. Czułem, iż po prostu wymazała nas ze swojego życia. Dzwoniła coraz rzadziej, przyjeżdżała jeszcze rzadziej. A gdy już się spotykaliśmy, jej spojrzenie było zimne i obojętne.

Tamtego piątku długo wahałem się, czy zadzwonić. Z Wandą planowaliśmy skromne świętowanie naszego jubileuszu – trzydziestu lat razem. Marzyliśmy tylko o tym, by zebrać rodzinę, upiec kiełbaski, usiąść przy jednym stole. Tęskniliśmy za ciepłem, za dźwiękiem rodzimych głosów, choćby na chwilę…

— Halo? — w końcu odezwała się Zosia, lekko zdyszana.

— Zosieńko, to tata. Znów na siłowni? Możesz rozmawiać?

— Nie, tato, myję samochód Krzysiowi.

— A dlaczego ty?

— A kto, tato? Na myjnię wozić – drogo. Nie jestem z porcelany.

— No dobrze, córeczko… Chciałem zapytać – przyjedźcie z Krzysiem w niedzielę do nas. Obchodzimy z mamą rocznicę. Posiedzimy, pogadamy…

— A co wam nagle przyszło do głowy świętować? — zaśmiała się cierpko. — Siwe włosy, a diabeł w sercu?

— Trzydzieści lat, Zosia. Jak nie świętować?

— Przepraszam, tato. Nie damy rady. Zaprosili nas na ślub – kolega Darka się żeni. Ślub jest tylko jeden, a wasze rocznice jeszcze będą.

Ścisnąłem słuchawkę, starając się nie okazać, iż w piersi buzuje gniew.

— Szkoda… A my tak czekaliśmy…

— My też, tato. Ale jak ludziom odmówić? Nie gniewajcie się, na pewno was później odwiedzimy.

— Dobrze już — szepnąłem — zadzwonię do twego brata.

Marek też nie mógł. Miał własne plany. Gdy odłożyłem telefon, łzy same popłynęły. Jak u dziecka, któremu odmówiono cukierka. Jak u ojca, o którym zapomniano.

Wandziu, co się stało? — wszedł Marek i zobaczył, jak cicho płaczę w kuchni.

— Nic, Mirek… Dzieci nie przyjadą. A ja, głupiec, marzyłem, żeby wszyscy byli razem…

— No, przestań. To nasz dzień. My ze sobą – i to wystarczy.

Tej nocy nie mogłem zasnąć. Żal dusił. Wszystko w środku krzyczało: „Dlaczego? Dlaczego już nas nie potrzebują? Czyżbyśmy zrobili za mało? Wykształciliśmy ich, pomogliśmy z mieszkaniami, dawaliśmy, co mogliśmy… A teraz – obcy…”

— Wandziu — szepnął Marek — oni mają swoje życie. A ty masz mnie. I ja tu jestem.

— A ja czuję pustkę, Mirek… — tylko tyle zdołałem wykrztusić. — Ty w pracy całymi dniami, a ja sam…

Następnego dnia wrócił wcześniej niż zwykle. Uśmiechał się.

— Coś się stało?

Wyjął zza pleców ogromny bukiet.

— To dla ciebie. A jutro jedziemy nad jezioro. Na tydzień. Tylko ty i ja.

Domek był jak z bajki: drewniany, z widokiem na jezioro, kwiaty dookoła, śpiew ptaków. Rano obudził mnie zapach – całe łóżko było usłane płatkami róż. W kątach wisiały balony, a na lustrze widniał napis: „Z okazji jubileuszu, kochanie!”

Ledwo powstrzymałem łzy szczęścia. Gdy wyjrzałem przez okno – zobaczyłem Marka z koszykiem. Podeszła, otworzył go – i rozległo się ciche „miau”. Malutki, rudy kłębek futra patrzył na mnie wielkimi oczami.

— No i co, przygarniesz nowego członka rodziny? — uśmiechnął się jak nastolatek.

— Mirek… To najpiękniejszy prezent w moim życiu…

Spędziliśmy ten tydzień jak w miodowym miesiącu. Siedem dni, ale wspomnień starczyło na całe życie. A gdy wróciliśmy – telefony nie przestawały dzwonić.

— Tato! Gdzie wy byliście?! Dzwoniliśmy, szukaliśmy! Telefon nie działał!

— Spokojnie, córeczko. Odpoczywaliśmy z mamą. Mamy prawo trochę żyć dla siebie, nie?

— No tak… Ale nie dzwoniliście, nie martwiliście się…

— Teraz twoja kolej się martwić. A my z mamą postanowiliśmy żyć dla siebie.

— Dla siebie? Tato, mówisz poważnie?

— My z mamą mamy drugi miesiąc miodowy. I teraz nie mamy czasu w was.

Minął rok. Żyjemy z Markiem inaczej. Rzucił pracę, staliśmy się oszczędniejsi, ale szczęśliwsi. Dzieci stały się bardziej uważne, dzwonią, przyjeżdżają. A my patrzymy na siebie – i dziękujemy losowi, iż nie pozwoliliśmy się zapomnieć. Że przypomnieliśmy sobie: w tym życiu najważniejsze jest MY.

Idź do oryginalnego materiału