Eksperyment prof. K. – Łukasza Korolkiewicza – wciąż jest w toku, wzmożona obserwacja nie ustaje. Eksperyment artystyczny – egzystencjalny i optyczny, obyczajowy i percepcyjny, narracyjno-dramaturgiczny i ekspresyjny. Eksperyment prof. K. – tytuł jednego z pokazywanych na wystawie obrazów – awansował do jej nazwy i idei całości. Służy nieco prowokacyjnemu zagajeniu relacji z odbiorcą.
Słowo o sensie tej sztuki
Twórczość Łukasza Korolkiewicza należy do głównego nurtu współczesnego polskiego malarstwa – i przeszła już na pozycje klasyki. Artysta uchodzi za przedstawiciela realizmu symbolicznego i nowej figuracji oraz hiperrealizmu, którego nie traktuje jednak zbyt dosłownie, wzmacniając nie fotograficzną, a pikturalną, ekspresję obrazów. Sam chętnie odwołuje się do malarzy polskiego modernizmu: Jacka Malczewskiego, Józefa Mehoffera, Władysława Podkowińskiego i Witolda Wojtkiewicza. Krytycy wskazują: Pierre’a Bonnarda, Édouarda Vuillarda, Félixa Vallottona, Arnolda Böcklina, Jamesa McNeilla Whistlera czy Edgara Degasa. Istotne odniesienie stanowi tu także malarstwo Davida Hockneya. Styl prof. K. dopełniają ironia i groteska, objawia zamiłowanie do absurdu; w moim przekonaniu trawestuje ten osobliwy „utwór”, jakim jest życie.
W tym wydaniu życie jest sumą elementarnych migawkowych sytuacji, naskórkowych wrażeń, na których nadbudowuje się cała konstrukcja pełna jego różnych treści. Jest wielkim, samonapędzającym się rejestrem kadrów fotograficznych – rodzących się w każdej minucie, przypiętych do wspomnień i marzeń sennych. Codzienność, która wypełnia bezkres czasu, wydaje się płytka, miałka i mizerna – ale nie dla Korolkiewicza. Każdy jego obraz, w taki czy inny sposób, mówi o codzienności. Okazuje się ona rezerwatem niespiesznych przygód. Czy kogokolwiek w przeciętnym, dość cywilizowanym, raczej mieszczańskim, bytowaniu ominą doświadczenia spaceru po parku, rustykalnych wakacji, polegiwania na kanapie, a i podglądania bliźnich, w których ujawni się element ekscytacji czy niesamowitości? Raczej nie. Każdy z nas nierzadko zachwyca się blaskiem wody czy wirtuozerią światła jak czymś nadprzyrodzonym. W poszukiwaniu sensu istnienia dąży do rozwiązywania zagadki własnego cienia, szukając porozumienia z własnym lustrzanym odbiciem, sonduje alter ego. Takie doświadczenia oferuje właśnie codzienność. Nie trzeba tego zamawiać, szukać, drogo kupować. Warunek dostępności jest tylko jeden: wszystko trzeba kontemplować.
Obrazy Korolkiewicza wydają się rewirami egzystencjalnego niepokoju, drżenia zmysłów – coś się w nich czai, wisi w powietrzu, stanowi zagrożenie. Przede wszystkim ujawnia się to, co w codzienności jest zacienione, zarazem nieprzeniknione, nieprzewidywalne, nienamacalne, iluzoryczne. W podcieniach życia dostrzec można meandry losu, bezwzględny biologizm i grzech. A w pełnym słońcu tajemnice stają się jeszcze bardziej szczelne i pociągające. Ta sztuka jest miękko wtopiona w życie, choć eschatologicznie obciążona. Nie daje o sobie zapomnieć Tanatos, ale śmierć jest obecna jako twarda sugestia, prześladowczy symbol, a nie naoczne zdarzenie. Korolkiewicz unika koturnowej dramaturgii, nie wywołuje drastycznych zdarzeń.
Malarstwo to zasiedlają – równouprawnieni – bohaterowie i artefakty. Plejadę tych pierwszych tworzą: artysta (w akcie czy dezabilu), jego żona, przyjaciele, znajomi, dzieci, szczególnie dziewczęta, psy, koty. Artefakty to: półżywe, sponiewierane, w tym zdekapitowane, lalki – i same ich wymowne łepki; postacie literackie czy legendarne oraz te malarsko zacytowane przez Korolkiewicza z innych dzieł sztuki. Niektóre rekwizyty zachowują się wyniośle niczym cenne eksponaty. Detale – scenograficzne, kostiumologiczne, pozy, gesty, trywialne czynności i jakieś coś, nie wiadomo co – wiodą prym, są niczym cząstki elementarne, alfabet, z którego składa się tekst życia. Artystę interesują zabawki dla dzieci i zabawy dla dorosłych, które to zresztą opętują dorosłość niczym obsesja, podobnie jak dorosłość opętuje dzieci niczym obsesja. Ciekawi go niewinność i śmiałość halucynacyjnej dziecięcej zabawy.
Preferowane przez artystę miejsca akcji to tajemnicze, najpiękniej piękne, kokieteryjne parki, ogrody, zagajniki zapraszające do jakichś inicjacji; złudnie (lub nie) rajskie. Klaustrofobiczne, miejskie (zacienione i brudne) podwórza z ich zakamarkami, podwórza-studnie upstrzone plamami światła i umeblowane śmietnikami z ich niechcianymi i lepkimi tajemnicami. Artystowsko-mieszczańskie, jakże krakowskie wnętrza, pełne przedmiotów odbijających się w szybach i lustrach. adekwatnie to gotowe scenografie. Powstaje w tej sztuce wrażenie przestrzeni ograniczonej, zgęszczonej, z dużą głębią symboliczną, niemal duszą. A czas liczy się liczbą kłębów wydychanego dymu papierosowego – stygnie w epizodzie.
Sztuka Łukasza Korolkiewicza to wieloletni traktat o byciu wśród ludzi – tych konkretnych, a nie uogólnionych. O byciu obok siebie i razem, byciu sobą i byciu artystą. O wyobcowaniu z siebie i zakorzenieniu w sobie, o potrzebie otwartości i zatajeniu, mechanizmach obronnych, pozorowaniu jakichś spraw oraz sztuce udawania. Sztuka ta wyraża atmosferę – zagadkową, marzycielską, oniryczną, dekadencką, obsesyjną. Co kluczowe, odzwierciedla i metaforyzuje życie, które jest grą, do tego znaczoną zmienną w postaci cieni i odbić, umowności i niepewności. Sztuka życia polega na sztuce postrzegania rzeczy w tej grze.
Co widzimy – to jedno, co czytamy w tytułach – to drugie. I w jednym, i w drugim literackość tej sztuki może widzowi wiele ofiarować. W warstwie tytułów Korolkiewicz jest suflerem sensów dla obrazów. Dodam jeszcze – niczym filozof-optyk bada egzystencjalną naturę światła, akomodację oka, zdolność widzenia, ćwiczy różne perspektywy. Światło – i zabiegi przez nie czynione – możemy poczytywać tu za temat sam w sobie.
Wstęp do wystawy
Najstarszy obraz Łukasza Korolkiewicza pokazywany w przestrzeniach wystawienniczych Pałacu Czapskich powstał 1982 roku (Apatia), odtąd kolejne dekady twórcze mają tu swoją reprezentację, większość z pięćdziesięciu prac jest jednak relatywnie nowa, a najnowsza – tegoroczna (Męczący sen). Wystawa Eksperyment prof. K. z założenia nie miała być muzealno-historyczna – podstawowym kryterium wyboru prac nie był więc czas ich powstania, a celem nie było zdefiniowanie poprzez przykłady przebiegu tej sztuki jako całości ani też pokazanie wyłącznie pewnego okresu. Oczywiście – co naturalne – Korolkiewicz, który wciąż tworzy, chętnie prezentuje to, co ma bieżąco na warsztacie, to, jakim jest ostatnimi czasy; stąd takie proporcje datowań. najważniejsze dla dokonanego wyboru okazały się natomiast relacje, jakie malarz ma dziś ze swoimi obrazami, a szczególnie potrzeba rozpostarcia przed odbiorcą określonego spektrum wrażeń.
Płótno „Simulacrum” (1999) podpowie swym tytułem jedną z istotnych dla tej sztuki ścieżek interpretacyjnych, pewien „Impresjonista” (2015) doda coś od siebie. „Wnętrze z czarnym ptakiem” (2019) wciągnie nas w inną sytuację niż ta, do której zaprasza „Człowiek w czarnym prochowcu” (2021). Nasza reakcja na „Groźbę” (1987) zelżeje przed „Pięknym dniem” (2017). Nad wszystkim czuwać będzie sam Korolkiewicz, spoglądając czujnie z licznych autoportretów na swój artystyczny eksperyment z widzem.
Ta wystawa – w swojej różnorodności – potwierdza jednocześnie rozpoznawalność stylową i specyfikę tematyczną tej twórczości. Stanowiąc jedną z wielu możliwych konfiguracji obrazów – wyselekcjonowanych spośród ponad 500 namalowanych i dostępnych dziś w różnego typu zbiorach i kolekcjach – formuje oryginalną odsłonę, wariację na własny temat. Proponuje widzowi szczególną przygodę z malarstwem. Zaprasza do współodczuwania i subiektywnej interpretacji – bez zobowiązań. Niejednego z widzów Eksperyment prof. K. ma szansę zaskoczyć.