Nasz słodki rytuał
Bywa, iż jego gniew pojawia się znienacka. Jedno słowo, nieoczekiwane "nie", zawiedzione oczekiwanie i mamy wybuch. Przyznaję, iż nie zawsze wiem, co go wyprowadziło z równowagi. Ale wiem, co wtedy robić. Nie krzyczę. Nie moralizuję. Nie mówię: "uspokój się". Zamiast tego cicho mówię coś, co zauważyłam, iż zawsze działa. "Chodź, upieczemy babeczki". Ja i on, razem w kuchni stawiamy czoła wyzwaniu.
To nasz wspólny rytuał. Ma w sobie coś magicznego – choć nie ma w nim nic nadzwyczajnego. Mąka, jajka, trochę mleka, papierowe papilotki. Czasem dorzucimy czekoladę, czasem banany. Ale najważniejszy składnik to czas i obecność.
Na początku bywa, iż miesza ciasto ze złością. Że nie patrzy mi w oczy. Ale z każdą minutą ta złość się zmienia. Ręce są czymś zajęte, głowa się uspokaja. Nie trzeba słów. Mieszanie, przelewanie, zapach piekącego się ciasta robią swoje.
Czasem w trakcie wyleje się z niego wszystko. Opowie, co naprawdę się stało – co go zraniło, co przygniotło. A czasem nie mówi nic i to też jest w porządku. Najważniejsze, iż znów jesteśmy blisko. Znów jesteśmy razem. Bo w tych chwilach nie chodzi tylko o babeczki, tylko o to, co piecze się między nami: cierpliwość, zaufanie, więź.
Już jakiś czas temu zrozumiałam, iż dzieci nie potrzebują zawsze wyjaśnień i rozwiązań. Czasem potrzebują tylko kogoś, kto przy nich usiądzie i powie: "jestem tu, przy mnie możesz czuć się bezpiecznie". A wspólne pieczenie jest moim sposobem, by to właśnie pokazać.
Więc gdy twoje dziecko przeżywa burzę, może, zamiast walczyć z falami, zaproś je do kuchni. Może też znajdziecie swój przepis na spokój i mały sukces.