— Jak bardzo za tobą tęsknię… — szepnęła Maria, drżąc na dźwięk własnego głosu w ciszy pustego pokoju.

polregion.pl 2 tygodni temu

Jak ja tęsknię… szepnęła Małgorzata, drżąc na dźwięk własnego głosu w ciszy pokoju.

Jej palce zawisły nad starym albumem. Na wyblakłej fotografii Krzysztof uśmiechał się, trzymając na ramionach małego Piotrusia. Małgorzata delikatnie przesunęła opuszkami po jego twarzy. Minęło dziewięć lat, a ból wciąż był równie ostry.

Za oknem szalała zamieć, miotając śniegiem w szyby. Wstała i podeszła do parapetu, gdzie stał talerzyk z płonącą świecą. Rocznica. W takie noce jego nieobecność ciążyła najbardziej.

Radzę sobie, słyszysz? powiedziała do pustki. Piotruś jest już prawie tak wysoki jak ty. A Tomek… jest do ciebie taki podobny.

W kącie trzaskał ogień w piecu. Otuliła się starym kocem i osunęła w fotel. Drewniany dom skrzypiał pod naporem wiatru.

Nie zauważyła, gdy zdrzemnęła się. Może minęło kilka minut, może godzin, gdy nagle trzy głośne uderzenia w drzwi przerwały ciszę.

Małgorzata drgnęła, serce waliło jak oszalałe. Kto mógł przyjść w taką zawieję? Najbliżsi sąsiedzi mieszkali kilometr dalej.

Pukanie powtórzyło się trzy wyraźne uderzenia, jakby ktoś nalegał.

Ruszyła korytarzem, w ciemności szukając oparcia w ścianach. Jej wzpadł na nóż kuchenny leżący na stole. Chwyciła go mocno, ściskając rękojeść.

Kto tam? głos jej drżał.

Cisza. Potem znów trzy uderzenia, jeszcze natarczywiej.

Przycisnęła nóż do biodra i drugą ręką przekręciła zamek. Zimne powietrze wdarło się do środka wraz z chmurą śniegu, a na progu…

Gosia, to ja. Wróciłem.

Krzysztof. Jej Krzysztof. Ten sam, który zaginął dziewięć lat temu. Zarost na twarzy, zmęczone oczy, znajomy uśmiech.

Nóż wypadł jej z zdrętwiałych palców. Zachwiała się, ledwo łapiąc równowagę.

To nie… łkała. Ciebie nie ma.

Jestem tutaj postąpił krok naprzód i objął ją.

Ciepły. Prawdziwy. Pachnący mrozem i ziemią. Wpiła się w jego kurtkę, twarz ukryła na jego ramieniu, a łzy polały się strumieniem. Kolana się ugięły, osunęli się razem na podłogę przedpokoju.

Jak? zdołała tylko wyszeptać.

Wiem, iż nie rozumiesz głaskał ją po włosach. Ale wszystko wyjaśnię. Najpierw zamknijmy drzwi. Zimno.

Pomógł jej wstać. Nie wypuszczała go ani na chwilę, jakby bała się, iż zniknie.

Chłopcy? zapytał, rozglądając się.

Śpią nie mogła oderwać od niego wzroku. Wyrośli.

Wiem uśmiechnął się z lekkim smutkiem.

Jak to możliwe? dotknęła jego policzka drżącymi palcami. Ciebie przecież… ciebie nie ma. Byłam tam.

Chodź wziął ją za rękę. Musimy porozmawiać. Mamy mało czasu.

Przeszli do pokoju. Małgorzata zapaliła kolejną lampę naftową. Krzysztof usiadł na skraju stołu, wpatrując się w każdy szczegół, jakby chciał zapamiętać wszystko.

Dobrze dbasz o dom powiedział z czułością w głosie.

O czym ty mówisz? błagała. Gdzie byłeś? Dlaczego teraz?

Westchnął głęboko i spojrzał jej prosto w oczy.

Wszystko ci opowiem. Tylko usiądź, proszę.

Dorzuciła kilka polan do pieca. Płomienie buchnęły jaśniej, rozlewając po pokoju ciepłe, pomarańczowe światło i dziwaczne cienie.

Zwlekała, jakby chciała przedłużyć ten moment, w końcu podeszła do kredensu i wyjęła jego kubek ciemnoniebieski, z odłupanym brzegiem. Przez dziewięć lat stał nietknięty, jakby czekał na właściciela.

Nie spodziewałem się, iż go zachowałaś w jego głosie zabrzmiało zdziwienie, gdy wziął kubek z gorącą herbatą.

Wpatrywała się w niego chciwie, bojąc się przeoczyć najmniejszy szczegół. Jej wzrok ślizgał się po znanych rysach: zmarszczka między brwiami, blizna na brodzie z dzieciństwa. Jej ręka sama sięgnęła do niego palce delikatnie dotknęły nadgarstka, ramienia, zarostu na policzku, jakby sprawdzały, czy jej oczy nie kłamią.

Jesteś prawdziwy szepnęła wyschniętymi ustami. I dopiero wtedy zapytała ledwo słyszalnie: Powiedz… gdzie byłeś przez cały ten czas?

Milczał długo, wpatrzony w ogień, zanim zaczął mówić.

Po tym, jak… odszedłem, nie trafiłem tam, gdzie trafiają wszyscy powiedział. Zgubiłem się. Nie dotarłem do celu.

Wziął łyk herbaty i ciągnął dalej:

Najpierw było coś w rodzaju ciemnej, gęstej przestrzeni. Jak mgła, ale gęsta, niemal namacalna. Błąkałem się tam długo, nie wiedząc, czy żyję, czy już nie.

Małgorzata słuchała, wstrzymując oddech. Ściskała jego dłoń tak mocno, iż palce zaczęły drętwieć.

Potem znalazłem się w miejscu… nazywają je Czyśćcem. To jak… zawahał się, szukając słów. Jak nieskończony dworzec, gdzie nikt nie wie, dokąd jadą pociągi. Tam nie ma ciał tylko uczucia.

Postawił kubek i spojrzał jej prosto w oczy.

choćby nie wiesz, ilu tam jest takich jak ja. Zagubionych. Zawieszonych. Tych, którzy nie mogą iść dalej.

Kim oni są? spytała.

Różni ludzie. Starzec, który nie potrafił wybaczyć bratu i odszedł, nie pogodziwszy się z nim. Młoda kobieta, która zostawiła dziecko w domu dziecka płakała bez końca. Chłopak, który zginął w bójce i wciąż nie rozumiał, iż już nie żyje.

Krzysztof westchnął i przesunął dłonią po włosach ten znajomy gest ścisnął jej serce.

Wszyscy czegoś pragną. Wszyscy chcą coś naprawić lub odzyskać. Ale nikt nie wie jak.

A ty? spojrzała mu w oczy. Czego ty chciałeś?

Zobaczyć was jeszcze raz odpowiedział prosto. Przez te lata tylko o was myślałem. Twój śmiech nad moimi głupimi

Idź do oryginalnego materiału