Jak sprytnie pozbyłam się teściowej i odzyskałam spokój ducha

polregion.pl 2 tygodni temu

No i co, mam taką historię do opowiedzenia! Pięć miesięcy temu w naszej rodzinie wydarzył się prawdziwy cud – urodził się nasz synek Karolek. Dla mnie i mojego męża Wojtka to był najszczęśliwszy dzień w życiu. Przygotowywaliśmy się do tego, czytaliśmy poradniki, oglądaliśmy filmy, a kiedy Karolek przyszedł na świat, choć było ciężko, radziliśmy sobie sami. Wojtek pomagał we wszystkim: wstawał w nocy, mył butelki, kołysał malucha. Działaliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna.

Ale ta sielanka skończyła się, gdy do naszego domu wparowała… jego mama. Dwa miesiące temu moja teściowa – Danuta Januszewska – zjawiła się u nas „pomagać”. Bez zapowiedzi. Bez zaproszenia. Z walizkami, z miną zbawicielki, jakbyśmy bez niej nie dali rady.

– Zostaję na jakiś czas! – oznajmiła od progu.

Na początku pomyślałam: no dobra, może będzie łatwiej. Ale się myliłam. Życie zamieniło się w niekończący się pasmo krytyki, kontroli i wtrącania się. Zero spokoju. Każdy mój ruch był komentowany:

– A to coś ty mu ubrała? Zmarznie!
– Znowu zapomniałaś o wodzie koperkowej?
– Za moich czasów dzieci wychowywało się inaczej, i dlatego teraz młodzież taka słaba…

Próbowałam delikatnie zasugerować, iż może czas wracać do siebie, iż ma przecież męża, dom, obowiązki… Ale Danuta Januszewska okazała się głucha na aluzje.

– Janek sobie poradzi! Wy mnie bardziej potrzebujecie! – zaśmiała się, nalewając herbatę i wydając rozkazy.

Najpierw znosiłam. Potem złościłam się. W końcu płakałam po nocach. Aż zrozumiałam – sama stąd nie wyjdzie. Postanowiłam działać.

Następnego ranka podeszłam do niej z najsłodszym uśmiechem:

– Danuto, pomyślałam… Wracam do pracy. Na pół etatu. A skoro pani już tu jest, to może zajmie się Karolkiem, gdy będę w biurze? Tylko na sześć godzin dziennie…

Uśmiech momentalnie zniknął z jej twarzy.

– Samam? Z niemowlakiem? – zapytała zaskoczona.

– No a kto, jak nie pani? Pani tak chciała pomóc, to jest szansa! Na pewno świetnie pani sobie poradzi. A ja trochę odetchnę i zarobię. Wojtek mówił przecież, iż trzeba remont zrobić.

Mąż wrócił z pracy i, tak jak liczyłam, teściowa rzuciła się do niego z narzekaniem. Ale Wojtek… stanął po mojej stronie!

– Mamo, to świetny pomysł! Ewa trochę odpocznie. Skoro oferowałaś pomoc, to teraz ją pokażesz. Wierzymy w ciebie!

Teściowa była zaskoczona. Ale nie protestowała.

A ja następnego dnia „poszłam” do pracy. W rzeczywistości – do koleżanki. Czasem do parku, czasem na zakupy. Ale za każdym razem wracałam zmęczona, z podkrążonymi oczami i pełną wdzięczności:

– Dziękuję, Danuto, bez pani bym sobie nie poradziła…

A jednocześnie pilnowałam, żeby teściowa nie odpoczywała. Obiad niegotowy?

– Nic nie szkodzi, jestem zmęczona, sama coś zrobię… Ale może jutro pani przygotuje? Przecież pani w domu cały dzień…

A w weekendy – kino, kawiarnia, spacery we dwoje z Wojtkiem. A Danuta Januszewska – z wnuczkiem. Z pieluchami, kolkami, butelkami i zabawkami.

Minął tydzień. Potem drugi.

I w końcu pewnego wieczora teściowa oświadczyła:

– Słuchajcie, rozumiem waszą sytuację… Ale Janek beze mnie zupełnie sobie nie radzi. Dom się wali. Muszę wracać.

– Naprawdę? – powiedziałam z udawanym smutkiem. – Tak liczyliśmy na panią… No ale skoro tak…

Następnego dnia spakowała walizki i wyjechała. A ja… odetchnęłam.

W domu znów zapanował spokój i przytulność. Wróciłam do Karola, do swoich codziennych obowiązków. Wojtek był przy mnie, znów staliśmy się rodziną, a nie zakładnikami narzuconej „pomocy”. I wiesz co? Ani trochę nie żałuję tego „przebiegłego” planu. Bo czasem kobieta musi walczyć nie tylko o siebie, ale i o swój spokój.

Idź do oryginalnego materiału