Nożami się dzielić umiecie, a odpowiedzialność wziąć to już lepiej dziecko oddajcie.
Lidka z mężem czekali na swoje pierwsze, wymarzone dziecko. Przez dziewięć miesięcy Marek otaczał ją opieką odprowadzał i przywoził z uczelni, zwłaszcza gdy na chodnikach była ślizgawica. Tuż przed porodem wysłali go jednak w delegację. Mógł odmówić, i tak planował zrezygnować z pracy, gdy tylko maluch się urodzi. Bo co to za życie, jeździć po zmianach, gdy żona sama z dzieckiem w domu?
Skurcze zaczęły się, ledwo Marek zdążył wyjechać. Ból nie do opisania, a tu jeszcze męża nie ma. Nie tak wyobrażała sobie ten moment, nie tak miało wyglądać powitanie ich pierworodnego.
Dziewczynka urodziła się zdrowa, ale Lidce nie chciało się choćby dzwonić do Marka. Niech się dowie od obcych, skoro wyjechał.
Rozejrzała się po sali. Naprzeciw leżała czterdziestolatka, Krystyna. Obok młoda dziewczyna, Ola, gadała przez telefon. A przy drzwiach jakaś kobieta wtuliła twarz w ścianę, cicho szlochając.
Lidka, wykończona porodem, opadła na niebieską poduszkę z szpitalnym stemplem i zapadła w sen. Jakby cały świat przestał istnieć.
Karmić będziesz? usłyszała przez mgłę. Otworzyła oczy z nadzieją.
Ale pielęgniarka stała przy płaczącej przy drzwiach kobiecie.
No co, nie odpowiadasz? Weź ją choć na ręce. Popatrz, jaka śliczna mówiła, ale tamta choćby się nie odwróciła.
Nożami się dzielić umiecie, a odpowiedzialność wziąć to już lepiej dziecko oddajcie. Pielęgniarka pokręciła się jeszcze chwilę i wyszła.
Pierwsza odezwała się Krystyna, nie kryjąc emocji:
Myślisz, iż ja tego chciałam? Czterdzieści trzy lata mam, syn żonaty. niedługo wnuczka, a tu taka sytuacja No ale co zrobić? Dziecko niewinne. Jak nie chciałaś, to po co donaszałaś? Teraz ma się tułać po domach dziecka? Myślałaś, jak jej będzie, gdy od pierwszego dnia wszyscy ją zawiodą?
Ania rozpłakała się jeszcze mocniej. Już nie kryła łez szlochała głośno, jakby tama pękła.
Co ci pomoże to beczenie? nie ustępowała Krystyna. Weź dziecko, nakarm i nie bądź głupia.
Może ją zgwałcili? wtrąciła Ola, odkładając telefon. Albo to dziecko od kogoś bliskiego ojczyma?
Lidka słuchała i czuła winę, jakby to od niej zależał los Ani. Ona ma szczęście mąż, który ją kocha, wspierający rodzice, a i tak narzeka. A tu człowiek, który nikomu nie jest potrzebny. choćby ten malutki, który dopiero przyszedł na świat.
Dziewczynka wyrośnie, pełna goryczy. Bo rodzice piją. Albo bo ten, który obiecał małżeństwo, rzucił je, gdy tylko dowiedział się o ciąży.
Żadnych baloników na powitanie, kwiatów dla matki. Ani miejsca, gdzie mogłyby pójść.
Zrobiło się Lidce wstyd i żal tych obcych, a jednak bliskich kobiet. Zapytała:
jeżeli będziesz miała gdzie iść, zabierzesz ją?
Ania spojrzała na nią jak na wariatkę:
No jasne, ale tak się nie stanie wzięła to za drwinę, odwróciła się do ściany i zamilkła.
Dwie godziny później Lidka oznajmiła uroczyście:
Będziecie mieszkać w akademiku. Moja mama jest kierowniczką. Znajdzie ci pracę, sprzątanie korytarzy, a w zamian dadzą wam pokój.
O, ja mam nowy rożek na wypis! oderwała się od telefonu Ola. Zaraz zadzwonię do męża, mamy dwa, po co nam tyle?
A ja przyniosę ubranka dodała Krystyna. Po mojej córce zostały, nie nowe, ale czyste i zadbane. Syn mi je przywiózł, bo wnukom i tak kupują nowe.
Następnego dnia kobiety z innych sal zaczęły przynosić rzeczy. Wózek, łóżeczko, kocyk.
Ja nic nie mam westchnęła młoda pacjentka z sąsiedniej sali. To kupię mleko modyfikowane. W razie gdyby zabrakło.
Ania wybuchnęła płaczem, ale tym razem ze szczęścia.
Oddam, zarobię mamrotała. A inne matki klepały ją po ramieniu:
Oddasz komuś, kto będzie potrzebował.
Wieczorem, zasypiając, Lidka myślała, jak dobrze się wszystko ułożyło. Ani będzie dobrze. Znajdzie porządnego człowieka.
I jej córeczce też. Będzie miała mamę. A czego więcej trzeba?









