Jakie chrzciny w restauracji? Przecież trzeba kupić prezent!

twojacena.pl 2 dni temu

„Jan, co to za chrzciny w restauracji? Trzeba jeszcze prezent kupić” – powiedziałam mężowi, gdy dowiedziałam się, iż nasza córka organizuje wystawne chrzciny dla swojego maleństwa. To historia o tym, jak z mężem próbowaliśmy zrozumieć, jak adekwatnie uczcić chrzest wnuczki, i dlaczego wywołało to tyle sporów.

**Zaproszenie na chrzest**
Nasza córka, Kinga, urodziła córeczkę pół roku temu. Wnuczka, Zosia, to nasze pierwsze dziecko w rodzinie, i zarówno ja, jak i Jan, nie możemy się nią nacieszyć. Gdy Kinga oznajmiła, iż planuje chrzciny, ucieszyłam się – to ważne wydarzenie, i chciałam, by wszystko odbyło się zgodnie z tradycją. Ale potem powiedziała, iż chrzciny nie będą skromnym przyjęciem po mszy w domu, tylko uroczystością w restauracji, z tłumem gości, prowadzącym, a choćby fotografem. Zdumiałam się: „Kinga, po co tak hucznie? To przecież chrzest, nie wesele!”

Kinga wytłumaczyła, iż chce, by wszystko było piękne i niezapomniane. Jej mąż, Piotr, ją poparł – mówił, iż to ich pierwsze dziecko i chcą świętować wyjątkowo. Nie sprzeczałam się, ale w środku było mi nieswojo. My z Janem to prości ludzie, całe życie żyliśmy skromnie, a takie wydatki na chrzest wydały nam się przesadą.

**Kwestia prezentu**
Najtrudniej było, gdy zaczęłam myśleć o prezencie. Na chrzest zwykle daje się coś znaczącego: złoty łańcuszek, obrazek święty, pieniądze na przyszłość dziecka. Ale Kinga dała do zrozumienia, iż w restauracji będą inni goście i „nie wypada przyjść z pustymi rękami”. Zapytałam: „To co, w kopercie dać złotówki?”. Odpowiedziała wymijająco: „No, jak chcecie, ale wszyscy coś ofiarują”. Przeliczyłam w myślach: sto złotych w kopercie to za mało, a więcej my z Janem nie damy rady. Emerytury mamy niewysokie, a oszczędności poszły na naprawę dachu.

Jan zaproponował, żeby w ogóle nie iść do restauracji. „Przyjdziemy następnego dnia, pogratulujemy Zosi w domu, damy coś od serca” – powiedział. Zgodziłam się: w domu będzie przytulniej i nie trzeba się zastanawiać, ile wsadzić do koperty. Postanowiliśmy kupić srebrny krzyżyk i piękną biblię dla dzieci – prezent i symboliczny, i z serca.

**Rozmowa z córką**
Gdy powiedziałam Kindze o naszym pomyśle, obraziła się. „Mamo, jak to? Nie przyjdziecie na chrzest? To istotny dzień dla Zosi, a wy po prostu rezygnujecie!”. Starałam się wytłumaczyć, iż nie jesteśmy przeciwko chrzcinom, tylko nie chcemy uczestniczyć w tym „restauracyjnym show”. Ale Kinga odebrała to jako osobistą zniewagę. „Wszyscy dziadkowie będą, a wy nie chcecie być częścią rodziny?” – powiedziała. To mnie zabolało. Oczywiście, chcemy być częścią rodziny, ale dlaczego musi to być akurat w restauracji?

Jan był stanowczy: „Jeśli oni chcą wydać kupę pieniędzy, ich sprawa, a my lepiej posiedzimy z wnuczką w domu”. Ale widziałam, iż Kinga jest smutna, i zaczęłam mieć wątpliwości. Może naprawdę jesteśmy zbyt staromodni? Może powinniśmy się zgodzić i pójść, choćby jeżeli nam to nie pasuje?

**Jak znaleźliśmy rozwiązanie**
Ostatecznie znaleźliśmy kompromis. Z Janem poszliśmy do kościoła na sam obrzęd chrztu – było wzruszająco i uroczyście. Zosia w białej sukience wyglądała jak aniołek. Na bankiet do restauracji nie poszliśmy, ale następnego dnia odwiedziliśmy Kingę i Piotra w domu. Daliśmy krzyżyk i biblię, posiedzieliśmy z wnuczką, wypiliśmy herbatę. Kinga początkowo była urażona, ale potem złagodniała, zwłaszcza gdy zobaczyła, jak Zosia do nas lgnie.

Zrozumiałam, iż tradycje są dla wszystkich inne. Dla Kingi ważne było zorganizować przyjęcie, a dla nas z Janem – po prostu być przy wnuczce. Ale zostało mi pytanie: czy teraz każde rodzinne święto będzie tak wyglądało – z kopertami i obowiązkami?

Jeśli mieliście podobne sytuacje, napiszcie, jak sobie radziliście? Jak znaleźć równowagę między swoimi zasadami a oczekiwaniami dzieci? A może my z Janem faktycznie przesadzamy z tą naszą „skromnością”? Podzielcie się, potrzebuję rady.

Idź do oryginalnego materiału