"Jej mąż meldował się już o 11. Spał na jej łóżku, a ja płakałam z bólu pod kołdrą"

gazeta.pl 7 godzin temu
Zdjęcie: Shutterstock, autor; ChameleonsEye


- Miałam jedną strasznie upiorną sąsiadkę, która urodziła bliźniaki. Rozmowy (przez kamerkę w telefonie) z jej partnerem trwały praktycznie non stop. Nie miała słuchawek, więc chcąc czy nie chcąc, człowiek wszystko słyszał. A tam szły grube rzeczy - opowiada nam Beata. Okazuje się, iż wiele kobiet miało towarzystwo "jak z koszmaru" na porodówce.
Znana influencerka Anna Zuch niedawno została mamą. Ostatnio wrzuciła na swój kanał wspomnienia z porodówki, które mogą różnić się od wizji, jaką znamy z social mediów, gdzie większość osób kreuje idealną (chociaż nierealną) rzeczywistość. Jej opowieść sprowadza na ziemię i tym razem jednak nie chodzi o zaniedbania personelu, słabe wyposażenie placówek czy trudny poród. Sąsiadka z sali poporodowej zamieniła piękne wspomnienia z pierwszych chwil jako matki w koszmar.


REKLAMA


O godzinie 12.00 w nocy przyjechała [na salę - przyp. red.] pani po porodzie ze swoim maluszkiem. Dziecko po prostu leżało nieubrane w czapeczce a ona... poszła po batona do automatu. (...) Przyszła pielęgniarka i zapytała się, no gdzie jest mama, bo to dziecko tak biedne leży całe rozebrane. Ja mówię, iż wyszła. Pielęgniarka ubrała tę dziewczynkę no i oczywiście zwróciła uwagę.


- opowiada TikTokerka. Najgorsze jednak nastąpiło później. O 4.00 w nocy sąsiadka poprosiła ją, by zerknęła na jej córeczkę. Okazało się, iż musiała wyjść... zapalić. I robiła to później wielokrotnie. choćby mąż dowoził jej na porodówkę kolejne paczki. - Oczywiście nie każdy ma takie doświadczenia, ale muszę przyznać, iż te doświadczenia mnie przetyrały. Dlatego powiedziałam sobie, nigdy więcej, następnym razem biorę prywatną salę porodową - dodaje.
Jej nagranie stało się viralem. Pojawiły się pod nim setki komentarzy. Wiele kobiet przyznaje, iż zetknęło się na porodówce z matkami, które z pewnością nie zachowywały się tak, jak powinny. "Moja współlokatorka stwierdziła iż nie będzie karmić syna i na drugą dobę chciała do domu po cesarskim cięciu, bo ona musi opić pępkowe", "Moja współlokatorka po porodzie kradła moje podpaski ze wspólnej łazienki", "Ja przy pierwszym porodzie usłyszałam od pani z łóżka obok, iż moja córka za głośno płacze. A jej synek lubi ciszę. No i za każdym razem, jak córka się rozpłakała, to ja już czułam stres, bo ta miny strzelała" - opowiadały internautki.


Wiele kobiet ma złe wspomnienia z sal poporodowych
Temat poruszony przez @instaaenka_an wydał mi się na tyle interesujący, iż postanowiłam zapytać swoje znajome, czy mają jakieś trudne przeżycia z sali porodowej.


Miałam taką sąsiadkę na porodówce, która przez całą noc gadała. Nie dało się spać, jak prosiłam ją, żeby już zamilkła, to mówiła "tak, tak, jasne, śpijmy" i po dwóch minutach znowu zaczynała o czymś mówić. Chyba w ten sposób odreagowywała stres, tak się domyślam, jednak powiem szczerze, iż byłam wykończona.


- opowiada Hania. Na szczęście następnego dnia ją wypisali, bo jakbym musiała z nią leżeć przez kilka dni, to nie wiem, co bym zrobiła, chyba błagałabym o przeniesienie gdzieś indziej - dodaje.


Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Wyborcza.pl


Beata rodziła synka w trakcie Covid-19. Wiadomo, iż był to trudny czas dla ciężarnych, jak i ich bliskich. Nikt nie mógł przychodzić, ani choćby przemieszczać się po szpitalu.
- Sala była zamknięta na cztery spusty. choćby na korytarz nie wolno było wychodzić, więc nie było mowy o gościach. Miałam jedną strasznie upiorną sąsiadkę, która urodziła bliźniaki. Rozmowy (przez kamerkę w telefonie) z jej partnerem trwały praktycznie non stop. Nie miała słuchawek, więc chcąc czy nie chcąc, człowiek wszystko słyszał. A tam szły grube rzeczy. Kłótnie przez cały czas. Głowa pękała od ilości wulgaryzmów. I nie, nie rozmawiali o dzieciach, bo ona w sali była sama (dzieci zostały zabrane na oddział dla wcześniaków i ona chodziła do nich raz dziennie). Marudziła, iż nie może się wyspać, bo inne dzieci płaczą - opowiada.


Gosia z kolei otwarcie przyznaje, iż jej współlokatorka zamieniła jej pierwsze dni po porodzie w istny koszmar. - Leżałam w mikrosali, drzwi od toalety uderzały w moje łóżko za każdym razem, jak ktoś szedł z niej skorzystać. W tym maleńkim pomieszczeniu oprócz nas - dwóch mam - dwóch noworodków non stop kręcili się jej krewni. Mieli gdzieś godziny odwiedzin.


Jej mąż meldował się już od 11. Przynosił jej mielone w słoiku, podczas gdy ona rozsiewała zapachy i mlaskała kotletami, on drzemał na łóżku. Tego było jednak mało. Co chwila przychodzili inni krewni, ba choćby jej starsze dziecko - 6-letnie, które co chwile bujało się na poręczy mojego łóżka


W tamtym momencie marzyła jedynie o chwili ciszy i spokoju. To wszystko, co się wokół działo sprawiły, iż przez większą część dnia leżała jednak pod kołdrą i płakała. - W końcu przyszła oddziałowa i przegoniła całe towarzystwo, ganiąc zwłaszcza obecność małego dziecka w szpitalu. Każdy spyta, ale czemu nie reagowałam. Bo byłam po porodzie. Byłam rozbita, wykończona i czułam się bezbronna i przerażona. Nie potrafiłam się obronić zawalczyć o swoje prawa - wspomina.
Nie miałam koszmarnej sąsiadki - sama nią byłam
Sandra ma dwie córki. Pierwszą z nich urodziła dziewięć lat temu, drugą - trzy lata temu. Rodziła w prywatnej klinice, więc leżała wówczas na dwuosobowej sali. Przyznaje, iż zawsze miała bardzo miłe sąsiadki, jednak przyznaje, iż sama była "czyimś koszmarkiem".


Wstyd się przyznać, ale nie miałam koszmarnej sąsiadki, bo... sama nią byłam. Tak myślę po tych kilku latach. Gdy urodziłam pierwsze dziecko, rodzina mojego męża wręcz oszalała. Miałam cesarkę i jeszcze tego samego wieczora przyjechała teściowa i brat męża z rodziną. Wstyd było mi powiedzieć, iż chciałabym odpocząć. Prawdziwa jazda bez trzymanki zaczęła się jednak kolejnego dnia.


- opowiada nasza rozmówczyni. - Od samego rana miałam pielgrzymki ciotek męża. Byłam w totalnym szoku, nie wiedziałam, co robić. Wszyscy udzielali mi przeróżnych porad, zagadywali też dziewczynę, która leżała ze mną na sali (była bardzo miła, ale myślę, iż nie wspomina mnie dobrze, jako towarzyszki na jednej sali). Gdy rodziłam drugą córkę, byłam już bardziej doświadczona i zapowiedziałam wszystkim, iż nie chcę, by mnie odwiedzano. Ale fakt, iż w międzyczasie w rodzinie męża urodziło się już kilkoro dzieci, więc moja Michalinka nie wzbudza już takich emocji. Na szczęście - dodaje.
Narodziny dziecka to bez wątpienia ogromna euforia i emocje, jednak bliscy kobiet powinni pamiętać, iż to też czas, kiedy ich organizm potrzebuje wypoczynku i regeneracji. Dlatego powinno się respektować godziny odwiedzin (nawet jeżeli personel szpitala "nie wygania") i mieć na uwadze, iż młode mamy mogą czuć się niekomfortowo np. podczas karmienia, gdy na sali jest ktoś obcy.


Czy miałaś jakieś koszmarne przeżycia z sali porodowej? Podziel się nimi w komentarzach lub na edziecko@grupagazeta.pl.
Idź do oryginalnego materiału