Jestem zakładniczką cudzej miłości: rodzice oczekują pomocy, a moje życie się rozpada

newsempire24.com 4 dni temu

Dzisiaj znów oberwało się ode mnie. Stałam się zakładniczką cudzego małżeństwa, a jednocześnie patrzę, jak moje własne życie rodzinne rozpada się na moich oczach.

Czasem lepiej rozstać się w porę, niż latami dręczyć się nawzajem i niszczyć życie bliskich. Ale moi rodzice wybrali inną drogę — trzymają się razem „dla przyzwoitości” i „dla dzieci”, choć tym dzieciom dawno stuknęła trzydziestka. Efekt? Nie tylko wciągają się nawzajem w przepaść, ale i mnie, swoją dorosłą córkę, wplątali w ten rodzinny koszmar.

Od dziecka widziałam ich kłótnie. Najpierw drobne — o nieumyte naczynia, pilot od telewizora, niedosolone ziemniaki. Potem przerodziło się to w krzyki, oskarżenia, trzaskanie drzwiami. Godzili się, jakby nigdy nic. Ale ten osad zostawał. I tak w kółko — jak w jakiejś wyświechtanej telenoweli, w której niby nie jestem główną bohaterką, a jednak wciąż tkwię na scenie.

Gdy dorosłam, zaczęli traktować mnie jak tłumacza. „Powiedz ojcu, żeby przestał pić”, „Przekaż mamie, żeby się nie dręczyła”. Byłam buforem, tarczą, chusteczką do łez. Każde z nich wylewało na mnie swoje żale, a ja czułam się jak wyciśnięta cytryna. Czułam, iż tylko ode mnie zależy, czy ich związek jakoś przetrwa.

Marzyłam o ucieczce. I uciekłam — zaczęłam studia w Lublinie. Nie dla dyplomu, nie. Po prostu chciałam ciszy, przestrzeni bez ciągłych pretensji. Nie znosiłam przyjeżdżać do domu. Bo to nie był dom, tylko scena wiecznych oskarżeń. Mama mówiła, iż jestem bez charakteru, tak jak tata. Tata — iż dramatyzuję, jak matka. A ja chciałam po prostu żyć.

Z czasem założyłam własną rodzinę. Wyszłam za Krzysztofa, urodził się Jasiek. Myślałam, iż zaczynam nowy rozdział. Ale rodzice wciąż tkwili w swoim toksycznym związku. Zamiast się rozwieść, trzymali się razem z przyzwyczajenia. A ja wciąż byłam pomiędzy nimi. Tylko teraz — z wózkiem w jednej ręce i telefonem pełnym mamskich łez w drugiej.

„Przyjedź! Matka znowu robi sceny!” — wrzeszczy tata.
„Twój ojciec znów się rozpił, leży na kanapie, ratuj!” — szepcze mama.
A jeżeli nie przyjeżdżam — obraza, wyrzuty: „Zapomniałaś o nas! Przecież jesteś naszą córką! Jak możesz?!”

Tymczasem w domu czeka na mnie Krzysztof z tym swoim zmęczonym spojrzeniem. Coraz częściej się zamyka. Mówi, iż czuje się obco we własnej rodzinie. Że jestem wszędzie, tylko nie przy nim. Że tak nie da się żyć. I wiem, iż go tracę. Tracę to, co udało mi się zbudować. Bo moje ciągłe wyjazdy i nocne rozmowy z rodzicami na korytarzu — to nie jest normalne. To ruina.

Próbowałam z nimi rozmawiać:
— Rozstańcie się już! Nie żyjecie, tylko się męczycie! To nie jest rodzina!

Ale w odpowiedzi słyszę strach i wymówki:
— Dzielić mieszkanie? Co ty mówisz! Kto to widział na starość?
— Sąsiedzi nas wyśmieją! W naszym wieku rozwód to wstyd!

Ale narzekać przede mną — to nie wstyd. Traktować moje życie jak darmową terapię — to nie problem. Mama chce wsparcia. Tata — współczucia. A ja sama nie mam już gdzie uciec.

Mam dość bycia mostem, po którym depczą, żeby tylko nie runąć. Mam 32 lata. Jestem dorosłą kobietą, mam męża, syna i prawo do własnego szczęścia. Ale oni nie dają mi żyć. Używają mnie jako pretekstu, by udawać, iż wciąż są rodziną.

Nie wiem, co robić. jeżeli się odsunę — będę wyrodną córką. jeżeli zostanę — stracę Krzysztofa. I najgorsze — stanę się kopią mojej matki: wiecznie niezadowoloną, zgorzkniałą, trzymającą się związku ze strachu przed samotnością.

Może ktoś zna sposób, jak wyrwać się z tej sieci, nie niszcząc wszystkiego wokół? Potrzebuję rady. Zanim będzie za późno…

Idź do oryginalnego materiału