Już w myślach spakowałam torbę z niezbędnymi rzeczami, aby uciec z dzieckiem od męża i jego rodziców z tej wioski.

newskey24.com 4 dni temu

Już w myślach spakowałam torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, żeby uciec z dzieckiem od męża i jego rodziców z tej wioski. Nie, nie mam zamiaru poświęcać życia ich kozom, krowom i nieskończonym grządkom. Myślą, iż skoro wyszłam za Pawła, to automatycznie podpisałam się na rolę darmowej robotnicy w ich gospodarstwie. Ale ja tak nie uważam. To nie moje życie i nie chcę, żeby mój syn dorastał w tej zadupie, gdzie jedyna rozrywka to dyskusje o tym, ile litrów mleka dała krowa Łatka.

Kiedy tu przyjechałam po ślubie, wszystko wydawało się nie takie złe. Paweł był troskliwy, jego rodzice – Jadwiga Kazimierzowa i jej mąż – sprawiali wrażenie miłych osób. Wieś wyglądała malowniczo: zielone pola, świeże powietrze, cisza. choćby myślałam, iż się przyzwyczaję. Ale rzeczywistość gwałtownie zweryfikowała moje złudzenia. Tydzień po przeprowadzce Jadwiga Kazimierzowa wręczyła mi wiadro i wysłała doić kozy. „Jesteś teraz nasza, Krysia, trzeba pomagać!” – powiedziała z uśmiechem, od którego do dziś mam ciarki. Ja, dziewczyna z miasta, która w życiu nie trzymała nic cięższego niż laptop, miałam w jeden wieczór opanować sztukę dojenia. To był pierwszy dzwonek.

Paweł, jak się okazało, wcale nie miał zamiaru stawać w mojej obronie. „Mama ma rację, na wsi każdy pracuje” – odparł, kiedy próbowałam protestować. I tak zaczęło się moje nowe życie: pobudka o piątej rano, karmienie zwierząt, plewienie grządek, sprzątanie całego domu, gotowanie dla wszystkich. Czułam się nie jak żona, a jak służąca. A gdy ośmieliłam się prosić o dzień wolny, Jadwiga Kazimierzowa przewracała oczami i zaczynała swoje kazania: „Za moich czasów kobiety harowały od świtu do nocy i nikt nie narzekał!”. Paweł milczał, jakby go to w ogóle nie dotyczyło.

Mój trzyletni syn był jedynym jasnym punktem. Patrzę na niego i wiem, iż nie chcę, żeby dorastał tu, gdzie jego przyszłość to albo praca w gospodarstwie, albo przeprowadzka do miasta, gdzie i tak będzie obcy. Chcę, żeby chodził do dobrego przedszkola, uczył się, podróżował, widział świat. A tutaj? Tu choćby porządnego internetu nie ma, żeby ściągnąć mu bajki. Kiedy wspomniałam, iż chcę zapisać syna na zajęcia plastyczne w pobliskim miasteczku, Jadwiga Kazimierzowa tylko prychnęła: „Po co mu to? Niech się uczy doić krowy – przyda się!”

Próbowałam rozmawiać z Pawłem. Mówiłam, iż się tu duszę, iż to nie jest życie, o jakim marzyłam. Ale on tylko wzruszał ramionami: „Wszyscy tak żyją, Krysia. Czego ty chcesz?”. A niedawno dowiedziałam się, iż Jadwiga już planuje rozbudowę obory i dokupienie kolejnej krowy. Oczywiście, cała praca znów spadnie na mnie. To była ostatnia kropla.

Zaczęłam po cichu odkładać złotówki. Niewiele, ale na bilet do miasta starczy. Mam koleżankę w wojewódzkim, obiecała pomoc z mieszkaniem i pracą. Już widzę, jak z synem wsiadamy do autobusu, zostawiając za sobą tę wieś, kozy, krowy i wieczne pretensje Jadwigi. Marzę o maleńkim mieszkanku, gdzie będzie tylko nasz kąt, gdzie będę mogła pracować, a mój syn – dorastać w normalnych warunkach. Chcę znów poczuć się człowiekiem, a nie maszyną do pracy.

Oczywiście, boję się. Nie wiem, jak potoczy się życie w mieście. Czy znajdę pracę? Czy starczy pieniędzy? Ale jedno wiem na pewno: nie mogę tu zostać. Za każdym razem, gdy widzę, jak mój syn bawi się w obejściu, myślę, iż zasługuje na więcej. Ja też. Nie chcę, żeby widział, jak jego matka ugina się pod tym ciężarem, jak gubi siebie dla cudzych oczekiwań.

Jadwiga niedawno rzuciła, iż jestem „zbyt miejska” i nigdy nie stanę się tu swoja. Wiecie co? Ma rację. Nie chcę być swoja w tym miejscu. Chcę być sobą – Krysią, która marzyła o karierze, podróżach, szczęśliwej rodzinie. I zrobię wszystko, żeby odzyskać to życie. choćby jeżeli będę musiała spakować torbę i wyjechać z dzieckiem tam, gdzie nikt nie zmusi nas do dojenia krów.

Idź do oryginalnego materiału