Tak się złożyło, iż jestem jedynakiem. Nasza rodzina przez wiele lat mieszkała razem z rodzicami mojego taty, którzy byli dość zamożni. Gdy moi rodzice się pobrali, całą odpowiedzialność za dom wzięli na siebie dziadkowie. Pracowali na wysokich stanowiskach w urzędzie wojewódzkim i zapewniali młodym wszystko, czego potrzebowali. Mama i tata przestali w ogóle martwić się o cokolwiek – żyli sobie wygodnie i beztrosko. Pracę też dostali dzięki kontaktom dziadków. Żyło im się dobrze.
Latem brali zwykle urlopy podstawowe i dodatkowe, dzięki czemu spędzali całe miesiące na opłacanych przez rodziców wczasach. Tak wyglądało ich życie przez wiele lat.
Po moim urodzeniu mama poszła na urlop macierzyński, ale zajmowała się mną opiekunka – pani Halina, bardzo ciepła osoba, która adekwatnie mnie wychowała. Mama miała codziennie „ważne sprawy” związane z dbaniem o siebie – kosmetyczki, fryzjerzy, zakupy. Dziadkowie zapewniali jej pełną wolność i komfort życia.
Po studiach dostałem pracę, którą naprawdę lubię. Może nie zarabiam fortuny, ale daje mi ona ogromną satysfakcję. Codziennie budzę się z myślą, iż idę do miejsca, gdzie jestem doceniany. Pensja stopniowo rośnie, a moja ukochana żona Irena również uważa, iż warto pracować z pasją. To właśnie w pracy się poznaliśmy.
Jej ogromne, niebieskie oczy od razu podbiły moje serce. Od pierwszego wejrzenia wiedzieliśmy, iż to coś wyjątkowego. Rozumiemy się bez słów. Po ślubie zdecydowaliśmy się wynająć mieszkanie – życie z dwoma starszymi pokoleniami pod jednym dachem wydawało nam się zbyt trudne.
Niedawno zostaliśmy rodzicami. Urodził nam się synek. Irena stanowczo odmówiła pomocy opiekunki, co bardzo mnie zdziwiło – myślałem, iż będzie jej ciężko sama sobie poradzić. A jednak radzi sobie znakomicie. Jej rodzice często nas odwiedzają i chętnie pomagają.
Wydawałoby się, iż wszystko dobrze się układa. Ale jest jeden poważny problem. Po śmierci dziadków skończyły się także ich oszczędności – i wtedy moi rodzice boleśnie zderzyli się z rzeczywistością. Jako emeryci okazali się zupełnie nieprzygotowani do samodzielnego życia. Ich emerytury są całkiem przyzwoite – porównywalne z naszymi dochodami – ale mimo to nie są w stanie sobie poradzić. A my z Ireną, mimo znacznie większych wydatków, jakoś dajemy radę.
Od kilku miesięcy rodzice domagają się ode mnie pieniędzy. Uważają, iż to mój obowiązek, bo są moimi rodzicami i nie chcą sobie niczego odmawiać. Rozumiem ich, ale uważam, iż jeżeli wreszcie wezmą się w garść i zaczną mądrze gospodarować pieniędzmi, to sobie poradzą. Tym bardziej, iż ja też mam rodzinę i muszę zadbać o jej dobro.
Ale właśnie teraz, gdy najbardziej potrzebuję wsparcia, rodzice przypomnieli sobie o “więzach krwi”. Tłumaczę im, jak wygląda nasza sytuacja, ale słyszę tylko oskarżenia o obojętność i brak serca. Co mam zrobić? Przecież nasz synek pozostało malutki, a każdy grosz się liczy. Moja mama tego nie rozumie – uważa, iż po prostu nie chcę jej pomóc.