Nasz mały "rytuał"
Długo szukałam sposobu, jak go wesprzeć. Nie chciałam go przekupywać ani zawstydzać. Nie chciałam mówić: "No przecież wszystkie dzieci idą" – bo co z tego? On nie jest "wszystkie dzieci". Ogólnie zawsze staram się unikać porównań, bo jakoś one do mnie nie przemawiają. A wręcz przeciwnie, uważam je za krzywdzące.
I wtedy, w sumie jakimś zupełnym przypadkiem, bez głębszego zastanowienia powiedziałam coś, co zostało z nami na dobre:
"Jesteś bezpieczny, a ja zawsze po ciebie wrócę".
Proste zdanie. Bez bajerów, bez pedagogicznego słownika. Bez zbędnego koloryzowania i zakłamywania rzeczywistości. Zdanie, które jakby otula go cicho od środka.
To nasza mantra. Powtarzam ją zawsze, gdy mój syn ma gorszy dzień. Gdy na jego twarzy pojawia się grymas zwątpienia, niezadowolenia. Gdy widzę, iż nie jest tak, jak być powinno.
Czasami zatrzymuję się przy drzwiach, kucam na jego wysokości, patrzę mu w oczy i mówię spokojnie: "Jesteś bezpieczny, a ja zawsze po ciebie wrócę".
Czasem odpowiada: "wiem", czasem tylko przytula się mocno i delikatnie uśmiecha. Niekiedy sam powtarza sobie tę naszą mantrę pod nosem, gdy już zakłada kapcie w przedszkolnej szatni. Może dodaje mu pewności siebie, motywuje i zachęca.
I wtedy wiem, iż to działa. Bo dzieci nie zawsze potrzebują tłumaczenia "Dlaczego trzeba iść". One potrzebują wiedzieć, iż nie są same w tym całym świecie: wśród hałasu, reguł, wielkich sal i obcych dzieci.
To jedno zdanie stało się naszym kotwicą. I kiedy mówi mi "nie chcę iść", to już nie odpowiadam "musisz". Nie kłócę się, nie przekonuję. Nie kombinuję, a sięgam po to, co sprawdzone. I w tych kilku słowach mieści się wszystko, co chcę mu dać na drogę.