Dramat macierzyństwa: cień przeszłości i groźba rozwodu
Urlop macierzyński stał się dla mnie, Alicji, prawdziwą próbą, która o mało nie zniszczyła naszej rodziny. W małym miasteczku nad Wisłą trzy lata z pierwszym dzieckiem zamieniły moje małżeństwo z Piotrem w pole bitwy. Teraz, gdy życie się ustabilizowało, mąż nalega na drugie dziecko, ale wspomnienia tych mrocznych dni wypełniają mnie paniką. Jego upór grozi powrotem do kłótni i być może do rozwodu. Jak się obronić, nie tracąc rodziny?
Gdy urodził się nasz syn, Mikołaj, miałam nadzieję. Przed urlopem nasze życie z Piotrem było idealne. Spotykaliśmy się dwa lata, potem kolejne dwa mieszkaliśmy razem bez ślubu. Nie kłóciliśmy się – ani o codzienność, ani o pieniądze. Dzieliliśmy obowiązki po równo, rozmawialiśmy o wydatkach i zawsze znajdowaliśmy wspólny język. Dziecka planowaliśmy, przygotowywaliśmy się na trudności, ale nie przypuszczałam, jak ciężka okaże się rzeczywistość. Piotr, którego uważałam za kochającego i wyrozumiałego, zmienił się nie do poznania, a nasz związek zaczął pękać.
Pierwsze miesiące z niemowlakiem były piekłem. Jako niedoświadczona matka nie wiedziałam, jak radzić sobie z płaczem, kolkami, nieprzespanymi nocami. Całe moje życie kręciło się wokół Mikołaja, a Piotr tego nie rozumiał. On uważał, iż tylko karmię dziecko co trzy godziny, podaję smoczek i mam wolne. „Przecież siedzisz w domu, co w tym trudnego?” – mówił, wyrzucając mi, iż nie gotuję wymyślnych obiadów, rzadziej sprzątam, a jego koszule nie zawsze są wyprasowane. Gdy podgrzewałam zupę z dnia poprzednie, krzywił się: „Tego już nie da się jeść!” Ale pomagać nie zamierzał. „Ja haruję w pracy, a ty siedzisz w domu, mogłabyś sobie poradzić” – rzucał, ignorując, iż zajmuję się dzieckiem całą dobę.
Kłótnie wybuchały o byle co: kurz na półce, nieumyta patelnia, wczorajsze jedzenie. Piotr odmawiał pomocy choćby w weekendy, odpowiadając na moje prośby krzykiem: „Moja matka z trójką dzieci dawała radę, jeszcze ogród uprawiała i codziennie gotowała! A ty z jednym dzieckiem w mieszkaniu nie potrafisz!” Jego słowa bolały jak policzki. Czułam się bezużyteczna, a jego obojętność zabijała miłość, którą do niego żywiłam. Najboleśniejsza była jednak kontrola finansów. Gdy tylko przeszłam na urlop i przestałam zarabiać, Piotr uznał, iż „marnotrawię”. Żądał listy zakupów, ale kupował tylko to, co sam uznał za potrzebne. Pewnego dnia skreślił wizytę u fryzjera: „Wyglądasz normalnie, po co wydawać pieniądze.” Dusiłam się z upokorzenia.
Moje idealne małżeństwo stało się klatką. Marzyłam o odejściu, ale nie miałam dokąd – ani własnego mieszkania, ani pracy. W łzach postanowiłam: doczekam końca urlopu, wrócę do pracy i odejdę z Mikołajem. Ta myśl dawała siłę, by wytrzymać. Jednak pod koniec urlopu coś się zmieniło. Piotr nagle zabrał mnie do salonu piękności, kupił nowe ubrania, żebym „wyglądała perfekcyjnie” przed powrotem do pracy. Gdy Mikołaj poszedł do przedszkola, a ja wróciłam do biura, Piotr stał się innym człowiekiem. Znów był tym troskliwym, kochającym mężczyzną, w którym się zakochałam. Pomagał w domu, przestał liczyć każdy grosz, a ja nie wierzyłam własnym oczom. Kłótnie zaczęły blednąć, urazy gasły i odłożyłam myśli o rozwodzie. Znów byliśmy rodziną.
Ale ten kruchy spokój zawisł na włosku. Kilka miesięcy temu Piotr oznajmił: „Ala, chcę drugie dziecko.” Jego słowa uderzyły jak grom. Wspomnienia urlopu – krzyki, wyrzuty, samotność – wróciły ze zdwojoną siłą. „Wiesz, jak mi wtedy było ciężko” – próbowałam tłumaczyć. „Nie chcę przez to przechodzić jeszcze raz.” ale on machnął ręką: „Teraz zarabiam więcej, damy radę. Chcę syna, następcę!” Jego nacisk rósł, a w jego oczach widziałam ten sam chłód, co w czasie urlopu. Nie słyszał mnie, nie chciał zrozumieć, jak bardzo przeraża mnie wizja ponownego zamknięcia w czterech ścianach.
Każda rozmowa o drugim dziecku kończy się napięciem. Piotr naciska coraz mocniej, a ja czuję, jak panika ściska mi gardło. Widzę nieprzespane noce, jego pretensje, kontrolę finansów – i robi mi się fizycznie niedobrze. „Nie jestem gotowa, Piotr” – mówię. „Daj mi czas.” Ale on nie ustępuje: „Jesteś egoistką, myślisz tylko o sobie!” Słowa bolą, a ja widzę, jak tamten nerwowy, krzyczący Piotr powoli wraca. Boję się, iż znów znajdziemy się na krawędzi rozwodu, ale nie potrafiłam zgodzić się na kolejny urlop. Tamte trzy lata prawie mnie złamały, a ja nie chcę ryzykować ani zdrowia, ani związku, ani siebie.
Nocami leżę bez snu, rozdarta między strachem a poczuciem winy. Piotr marzy o dużej rodzinie, a ja nie daję mu tego, czego pragnie. Może naprawdę jestem egoistką? A może on nie widzi, jak głęboko mnie wtedy zranił? Kocham go, kocham Mikołaja, ale myśl o drugim dziecku to jak nóż. jeżeli Piotr będzie dalej naciskał, kłótnie staną się tak gwałtowne jak kiedyś, a ja znów zacznę myśleć o odejściu. Jak znaleźć wyjście? Jak wytłumaczyć mu, iż urlop macierzyński to dla mnie nie euforia macierzyństwa, ale koszmar, którego nie chcę przeżywać ponownie?
Siedząc w ciszy naszego mieszkania, patrzę na śpiącego Mikołaja i czuję, jak serce ściska się z miłości i lęku. Chcę ocalić naszą rodzinę, ale nie wiem, czy starczy mi sił. Piotr nie ustępuje, a przepaść między nami rośnie z każdym dniem. jeżeli nie znajdziemy kompromisu, nasze małżeństwo, które z takim trudem odbudowaliśmy, rozpadnie się. Stoję na rozdrożu, a każdy krok wydaje się prowadzić w przepaść.