Dziennik, 24 grudnia
Marcin jechał windą, nie spodziewając się, iż zwykła podróż zmieni jego święta. W kącie stała młoda kobieta w szarym płaszczu, trzymając za rękę może pięcioletnią dziewczynkę. Ta wpatrywała się w niego wielkimi niebieskimi oczami, aż w końcu szeroko się uśmiechnęła.
— Jedziesz do pracy? — spytała bez zahamowania.
— Zosiu, do obcych mówimy „pan” — delikatnie upomniała ją matka, przepraszająco uśmiechając się do mężczyzny.
Marcin skinął głową.
— Tak, do biura.
— A list do świętego Mikołaja już pan napisał?
Roześmiał się. Nigdy nie wierzył w te bajki, ale nie zamierzał tego mówić dziecku. Dziewczynka dumnie podała mu zgniecioną kartkę. Włożył ją odruchowo do kieszeni i wyszedł na mróz.
Cały dzień starał się zapomnieć o tym spotkaniu — zarzucał się pracą, odpędzając myśli o byłej narzeczonej, która odwołała ślub w ostatniej chwili. Wyjechał do Warszawy, by zacząć od nowa. Ale choćby w ciszy nowego mieszkania ból nie dawał o sobie zapomnieć.
Wieczorem, idąc przez zaśnieżone ulice, przypomniał sobie o kartce. Wyciągnął ją i przeczytał dziecięcym pismem: „Bądź zawsze szczęśliwy i nigdy nie smuć się!”. Zrobiło mu się ciepło na sercu. Postawił ją na półce — tak, by widzieć każdego ranka.
Dwa dni przed Wigilią zadzwonił do wynajmującej, by dowiedzieć się, gdzie mieszka dziewczynka. Pani Halina od razu powiedziała — okazało się, iż mama z córką mieszkają piętro wyżej, a mama ma na imię Agata.
Wieczorem zadzwonił do ich drzwi. Agata zastygła w zdumieniu.
— Przepraszam — zaczął, czerwieniąc się — przyszedłem do Zosi. Wie pani, w biurze tymczasowo jest święty Mikołaj. Poprosił, żebym osobiście wręczył list.
Dziewczynka natychmiast wybiegła zza pleców matki:
— Wiedziałam, iż pana pośle! Zaraz przyniosę!
Wróciła z wielką kopertą, ozdobioną śnieżynkami. Napis głosił: „Tylko dla świętego Mikołaja!”.
— Tylko niech pan mamie nie pokazuje, bo życzenie się nie spełni!
— Obiecuję, list dotrze do adresata — uśmiechnął się.
W domu nie wytrzymał i otworzył kopertę: „Drogi święty Mikołaju! Nazywam się Zosia. Byłam grzeczna. Proszę, przynieś mi wielkiego pluszowego misia. I… nowego tatę. Bo ja nie mam nikogo.”
W wigilijny wieczór znów stanął pod ich drzwiami. Agata oniemiała — stał z ogromnym różowym misiem w dłoniach.
— Święty Mikołaj prosił, żebym wręczył to grzecznej Zosi — powiedział.
Dziewczynka skakała z radości, ściskając raz mamę, raz jego.
Agata zaprosiła go na kolację. Przy stole Zosia nagle spytała:
— A co z moim drugim życzeniem?
— Z tym drugim to trudniej… — zawahał się.
— O co jeszcze prosiłaś? — ostrożnie spytała Agata.
— Żeby święty Mikołaj przyniósł mi tatę. Ale jeżeli teraz ma z tatusiami problem, może pan zostanie?
Zosia ziewnęła i zasnęła, wtulona w misia.
A dwoje dorosłych siedziało w milczeniu, pochyleni nad barszczem, czerwieniąc się i uśmiechając. Za oknem sypał puszysty śnieg, a w mieszkaniu po raz pierwszy od dawna było naprawdę ciepło.