"Majtkowy" problem w przedszkolach narasta. Opiekunki rozkładają ręce, rodzice udają, iż nie widzą

mamadu.pl 2 lat temu
Zdjęcie: Paniom w przedszkolu czasem nie wystarcza rąk do pracy przy dzieciach. Fot. Zbyszek Kaczmarek/REPORTER/EAST NEWS


Do przedszkola przychodzi coraz więcej nieodpieluchowanych dzieci. To spory kłopot dla opiekunów, którzy bardzo starają się, by maluchy jak najszybciej usamodzielniły się pod tym względem. Ich starania niweczą jednak... rodzice. Okazuje się, iż niektórym wcale nie spieszy się do momentu, w których ich dziecko nauczy się korzystać z toalety.


Na początku to normalne. Wiele maluchów, które zaczynają przedszkole, nie ma choćby trzech lat. To jeszcze bardzo małe dzieci i część z nich nie umie korzystać z toalety. Jednak tydzień za tygodniem mija i coś powinno się dziać w tej kwestii. Wydawać by się mogło, iż rodzicom zależy na odpieluchowaniu dzieci – w końcu to kwestia dużego komfortu, zarówno dla nich, jak i dla samych dzieci.

Co ciekawe, w ostatnim czasie w przedszkolach jest coraz więcej dzieci, których rodzicom wcale nie zależy na pozbyciu się pieluch. Przed laty było tak, iż warunkiem przyjęcia dziecka do przedszkola było to, iż ma umieć samodzielnie korzystać z toalety. Dziś nie ma już takiego przepisu. Praktyka wygląda tak, iż w pierwszej grupie przedszkolnej jest niania, do której zadań należy "oporządzanie" dzieci. W kolejnych latach są woźne, panie do pomocy przy sprzątaniu i innych czynnościach przy dzieciach. - Ale jeżeli jednocześni trzeba przewinąć lub przebrać dwójkę dzieci, to oczywiście pomagam i ja – mówi nam pani Alicja Rejkowska, nauczyciel wychowania przedszkolnego z jednego z trójmiejskich przedszkoli.

Coraz więcej nieodpieluchowanych dzieci


W poprzednich latach, na początku przedszkola zwykle było około trójki dzieci, które nosiły jeszcze pieluchy. Teraz to się zmieniło: - Jest ich coraz więcej, w mojej grupie ośmioro, u koleżanki jedenastka. Zupełnie nie wiem, z czego to może wynikać. Oczywiście, niektóre dzieci mogą mieć pewne zaburzenia rozwojowe lub zwyczajnie nie być jeszcze gotowe na odpieluchowanie, ale to może być 1-2 dzieci na grupę, ale nie tyle – mówi nam Alicja Rejkowska.

Pani Alicja każdego dnia pracuje nad odpieluchowaniem "swoich" dzieci. Rozmawia z nimi, przekonuje je, iż warto korzystać z toalety, gdy się któremuś zdarzy wpadka, od razu robi pogadankę dla innych dzieci, iż nie wolno się śmiać itp., wprowadza elementy zaczerpnięte z SI dotyczące świadomości swojego ciała, wiesza obrazki, kupuje i czyta książeczki o robieniu siusiu i kupki. - W tym miesiącu wydałam na nie chyba więcej niż na siebie! - żartuje nauczycielka.

Nauczyciele swoje, rodzice swoje


Jednak czego by ona sama nie zrobiła, z drugiej strony napotyka na mur - ze strony rodziców. Dziecko, które spędziło prawie cały dzień w przedszkolu, wchłonęło już sporo z nauki, którą starają się przekazać mu opiekunowie. - A potem widzę, jak rodzic odbiera dziecko i w szatni zakłada mu pieluchę... Czyli ten nasz wysiłek idzie na marne – mówi pani Alicja.

Kolejnym fenomenem jest to, iż rodzice wstydzą się tego, iż ich dziecko nie potrafi jeszcze załatwiać się do toalety i przyprowadzają je do przedszkola bez pieluchy. - To pozostało gorsze, bo wtedy przebieramy to dziecko praktycznie non-stop. Schodzi po 8 par majtek dziennie! Do tego dochodzą spodenki, a jak maluch posika się na stojąco, to poleci także w kapcie. I choć przepisy na to nie pozwalają, przecież nie założę dziecku mokrych kapci, więc biega boso – żali się nauczycielka.

Ustalić wspólną drogę


Ważnym powodem, dla którego niektórzy rodzice czekają, aż dziecko samo się odpieluchuje, są zaparcia nawykowe. Alicja Rejkowska podkreśla, iż zdaje sobie sprawę z tego, iż presja na dziecko może do tego doprowadzić. Ale czy to znaczy, iż ma w ogóle nie próbować? Marzy jej się dobry dialog między wychowawcami przedszkolnymi a rodzicami. - Moglibyśmy ustalić chociaż jakąś wspólną drogę, wspólne zasady, jedną dobrą metodę dla danego dziecka, wymieniać się doświadczeniami.

- Tymczasem często jest tak, iż rodzice nie mają czasu z nami porozmawiać. Tygodniami umawiamy się mailowo, a potem łapiemy ich gdzieś w "locie" przy drzwiach. A ta kooperacja jest przecież najważniejsza – mówi. - Zależy nam na tych dzieciach, to nie tylko praca. Gdy wracam do domu, mąż słucha, jak opowiadam o postępach "moich" dzieci... One nieraz są z nami po 10 godzin, jesteśmy trochę ich drugim domem. Chciałabym, żeby rodzice mieli więcej cierpliwości dla swoich dzieci, skoro my ją mamy.

Idź do oryginalnego materiału