Macierzyństwo to największy dar, ale i najcięższa próba. Gdy zostajemy matkami, oddajemy wszystko: zdrowie, czas, młodość, marzenia… Ale która z nas wie, jak dzieci się za to odwdzięczą? Czy będą blisko, gdy przyjdzie starość? Otoczą troską, gdy siły zaczną słabnąć? A może zostawią samą — z tymi samymi wspomnieniami, zdjęciami i bólem, którego nie ukoi żadne lekarstwo.
Halina Stanisławowska całe życie biegała jak kot w płotkach. Pracowita, cicha, samotnie wychowała czworo dzieci po tym, jak jej mąż zginął w wypadku samochodowym. To się stało, gdy najmłodsza córka miała zaledwie rok. Od tamtej pory nie było przy niej żadnego mężczyzny. Nie dlatego, iż nikt nie próbował — po prostu jej serce było zajęte dziećmi. Stały się sensem jej życia.
Halina harowała bez odpoczynku, łapała każdą fuchę: sprzątała w przedszkolu, handlowała na bazarze, robiła na drutach na zamówienie. Wszystko dla dzieci. Sobie nie kupowała niczego zbędnego — nosiła te same buty przez kilka zim, zapominając o manicure i kinie. Całe życie — żeby tylko dzieci były najedzone, ubrane, wykształcone.
Najstarsza córka, Bożena, skończyła medycynę, potem wyjechała do Kanady na staż, a później dostała stały kontrakt. Wyszła tam za mąż, urodziła bliźniaki. Teraz ma swój dom, swoją rodzinę, swoje życie. Halinie przysyła kartki na święta i czasem zdjęcia przez messengera. Ale dzwoni rzadko. Zawsze jest zajęta. Halina rozumie. W swoim rodzaju jest dumna.
Dwóch synów — Krzysztof i Wojtek — mieszka w Łodzi. Miasto blisko, ale odległość to nie problem. Dzwonią raz na miesiąc, w odwiedziny nie zaglądają. Ciągle nie ma czasu, ciągle sprawy. Halina dowiaduje się, co u nich słychać, od sąsiadki albo czasem z Facebooka. Nie narzeka. Cieszy się, iż im się dobrze wiedzie.
Najmłodsza, Weronika, długo mieszkała z mamą. Po szkole, studiach, w końcu wyszła za mąż i wyprowadziła się do Wrocławia — mąż dostał tam mieszkanie po babci. Halina bardzo przeżyła rozstanie: to Weronika była z nią najdłużej. Dzwoni częściej niż reszta, ale… między słowami czuć, iż się spieszy, iż zaraz wróci do swojego dorosłego życia.
Halina już od dawna nie wychodzi z domu. Serce kaprysi, nogi puchną, ciśnienie skacze. Ledwo dociera do sklepu, gotuje coś prostego. Czasem sąsiedzi przynoszą zakupy. Częściej pomaga jej Jadwiga — stara przyjaciółka. To ona woziła Halinę po lekarzach, załatowaI tylko pies sąsiadów, Burek, czasem zagląda przez płot, merdkiem macha, jakby chciał powiedzieć: „Pani Halinko, niech się nie martwi, jeszcze pani dzieci wpadną”.