Zaliczyłam trzy sklepy w czasie spaceru. Tylko w jednym z nich tak naprawdę powinnam spodziewać się "zdrowych słodyczy", ale okazało się, iż liczne wystawy ze smakołykami wzmacniającymi odporność, są w każdym z nich. Nie potrafię tego zrozumieć.
Stacjonarnie 3/3
Najpierw czekała mnie apteka. Kupowałam standardowy zestaw pierwszej pomocy rodzica - sól fizjologiczną do inhalacji, lek przeciwgorączkowy, wodę morską w aerozolu i spray do gardła. W przedszkolu chłopaków dzieciaki zaczęły "katarzyć", a wiadomo, jak to się skończy. Tu już od wejścia przywitały mnie kosze z misiami z witaminą D3 oraz "zdrowe lizaki". Nie sięgnęłam po nie, ale przy stanowisku, do którego podeszłam stały kolejne słodkie rarytasy zdrowotne.
Jestem rozczarowana, iż w miejscu, w którym rodzic powinien mieć prawo otrzymać poradę, co wzmocni odporność dziecka, dostaje wizualnie prostą odpowiedź - słodycze. Zamiast rady, iż najlepszy jest spacer i dobra dieta.
Potem wpadłam do supermarketu na małe zakupy. Tam przy kasach po raz kolejny mogłam napatrzeć się na lizaki kipiące cukrem i witaminami. Zaraz obok znajduje się drogeria, w której preparaty na odporność dla dzieci przybierają wszelakie możliwe formy - żelków (dinozaurów, misiów, zwierzaczków, rybek), tabletek, lizaków, batoników czy gum do żucia. Ich kolorowe opakowania trudno przeoczyć, a ponieważ znajdują się na dziale zdrowie, obiecują, iż po łyknięciu jednej czy drugiej rybki od razu dzieciaki nabiorą supermocy.
Oczywiście do koszyka można dołożyć batoniki ze zdrowych zbóż, wegańskie ciasteczka wzmocnione witaminą C, zgarnąć do popicia soczek pełen słonecznej energii albo wrzucić zakupioną tutaj tabletkę multiwitaminową i zrobić dziecku oranżadkę w domu. Ogranicza nas tylko wyobraźnia, bo producentów tych produktów z pewnością nie. Oni co sezon wypuszczają na rynek coraz to lepsze, skuteczniejsze i łatwiej przyswajalne przez dzieci produkty "lecznicze".
Internetowo 2/2
Oczywiście, gdy tylko zeskanowałam w drogerii swój unikalny kod, mój telefon zaczął szaleć i podsuwać mi reklamy wszelakich kosmetycznych specyfików, których mogłabym potrzebować. Na podstawie rozmów, w których skarżyłam się znajomym z pracy, iż jestem chora i po szukaniu w przeglądarce nazwy ampułek na katar z tymiankiem, której zawsze zapominam, algorytm gwałtownie dodał 2 do 2 i pokazał wyroby medyczne, które mogłyby uzdrowić całą moją rodzinę.
W tym oczywiście nie zabrakło reklam żelków z witaminami, dodatkowej porcji witaminy D3 czy cukierków na ból gardła.
Gdyby tego wszystkiego było mało, to przeglądając Instagram, natrafiłam na wpis Pana Tabletki. Uznałam, iż to znak i na temat preparatów na odporność dla dzieci, mam już ugruntowane zdanie. Zdecydowanie tego wszystkiego za dużo.
A te słowa z postu Marcina Korczyka trafiły do mnie bardzo: "Dając dziecku 'zdrowe słodycze', dajesz mu sprzeczny komunikat. W końcu słodycze nie są zdrowe, ale skoro rodzic nagle mówi, iż niektóre lizaki i inne twory są jednak zdrowe, to jak dziecko ma to wszystko pojąć?[...]Dla dziecka taki komunikat brzmi - 'słodycze są zdrowe' - i już. Tym sposobem zaciera się granica między czymś zdrowym a niezdrowym. Takie zachowanie uczy malucha budowania złych nawyków. A dodatkowo w dziecku tworzy się poczucie, iż aby było zdrowe, to musi brać jakiś 'sztuczny' preparat".
Ktoś nas robi w witaminy
Podpisuję się pod tymi zdaniami w 100 proc. W pewnym momencie dziejowym daliśmy się oszukać jako rodzice, iż preparaty medyczne, słodycze i inne smakołyki, dadzą naszym dzieciom to, czego nie potrafimy im zapewnić - zdrowie.
Zamiast zmuszać (albo zachęcać) dzieci do jedzenia warzyw, owoców i próbowania produktów zawierających naturalne mikroskładniki, zdecydowaliśmy się uwierzyć reklamie, która załatwi to za nas. Lizaki i żelki z witaminami to nic innego jak pozwolenie dorosłym na rezygnację z wymagającego elementu rodzicielstwa - dbania o zrównoważony jadłospis dziecka.
Dzieci chorują 3-4 razy do roku i jest to stan normalny. Nie potrzebują dodatkowego wzmocnienia odporności, jeżeli ich jadłospis przedszkolny czy domowy zawiera świeże i sezonowe produkty.
Wyniki badania przeprowadzonego przez OSAVI pokazują, iż 80 proc. Polaków uważa suplementy diety za skuteczne, ale co trzecia osoba nie wie, czym się różnią od leków, co czwarta nie posiada pełnej wiedzy co do działania zażywanych preparatów.
Na wizycie u lekarza żaden z medyków nie poleci wam preparatów multiwitaminowych dla dziecka. Oni wiedzą, iż przyswajalność substancji z żelków i lizaków jest bardzo niska, a porcja cukru w nich zawarta może raczej zaszkodzić niż pomóc.
Nie mam także do siebie, jako rodzica, pretensji, iż dałam się uwieść "zdrowym przekąskom" (bo kiedyś dałam). Chyba pierwszy raz w historii jako wychowawcy dostajemy tak dużo komunikatów dotyczących sposobów rodzicielstwa i adekwatnego odżywiania dzieci, iż możemy się pogubić.
Jesteśmy mniej pewni naszej rodzicielskiej ścieżki niż nasi rodzice i ufamy tym, którzy wskażą nam wśród wielu dróg adekwatny kierunek. Niestety nie brakuje tych, którzy na naszych dobrych intencjach chcą zarobić. A nie mam wątpliwości, iż producenci wyrobów multiwitaminowych dla dzieci są w tej czołówce.