Mój mąż podarował mi „prezent” na urodziny — powiedział, iż spodziewa się dziecka, ale nie ze mną.
Od dziecka wychowywano mnie jak księżniczkę z kryształowego pałacu. Tylko to, co najlepsze — dla mnie. Najlepsze szkoły, korepetycje, wyjazdy za granicę. Mama powtarzała: „Zasługujesz na wszystko, co najwspanialsze, nie zgadzaj się na byle co”. Tata tylko wzdychał i potakiwał — jedyna córka. Ale gdy przyszło do miłości, wszystko potoczyło się inaczej, niż marzyłam.
Swego „księcia” poznałam nie od razu. Było wiele rozczarowań, przelotnych romansów, pustych obietnic. Aż pojawił się Marek. Wydawało mi się, iż właśnie tak powinna wyglądać prawdziwa miłość. Był uprzejmy, czuły, dbał o każdy szczegół. Przynosił kwiaty bez okazji, recytował wiersze, dotykał moich dłoni jak relikwii. Koleżanki zazdrościły, zachwycały się. Wszystkie — oprócz Agaty.
— Jesteś pewna, iż kocha ciebie, a nie konta twojego taty? — pytała ze sceptycyzmem.
Śmiałam się. Wierzyłam Markowi jak sobie samej. Kochałam go do szaleństwa, do łez. Pobraliśmy się skromnie, z miłości, bez wystawnych wesel. Rodzice podarowali nam apartament w nowym budynku na trzydziestym piętrze. Widok zapierał dech. Marek, dzięki tacie, gwałtownie został wicedyrektorem w rodzinnej firmie. Trzeba przyznać, iż pracował uczciwie, bez lenistwa. Tata choćby mówił, iż z czasem odda mu biznes.
Byliśmy idealną parą. Tak przynajmniej wszystkim się wydawało. Po kilku latach zaczęliśmy myśleć o dziecku. Rodzice marzyli o wnukach. Z Markiem uznaliśmy — to czas. Ale nie mogłam zajść w ciążę. Miesiące czekania, rozczarowań, łez. Badania wykazały — problem leżał po mojej stronie. Przeszłam leczenie, terapię hormonalną, próbowałam myśleć pozytywnie. Potem zdecydowaliśmy się na in vitro. Kilka nieudanych prób złamało mnie zupełnie. Stałam się zgorzkniała, zmęczona, zamknięta w sobie. Ale Marek był przy mnie. A przynajmniej tak myślałam.
Zbliżały się moje trzydzieste urodziny. Rodzice nalegali na przyjęcie — z muzyką, gośćmi, długim biesiadowaniem. Chcieli, żebym znów się uśmiechnęła. Starałam się udawać radość, choć w środku byłam w rozsypce. W trakcie wieczoru zadzwonił telefon. Wyszłam do drugiego pokoju, żeby odebrać. W salonie panował gwar, a w słuchawce — kobiecy głos. Obcy. Oziębły. Pewny siebie.
— Przepraszam, iż przeszkadzam — zaczęła. — Wiem, iż pani teraz trudno, ale jako kobieta, zrozumie. Ja i Marek jesteśmy razem od dawna. I spodziewam się jego dziecka. Mówił, iż pani ma z tym problem. Proszę, niech go pani puści. On chce syna. Moje dziecko potrzebuje ojca.
Słuchałam i nie oddychałam. W głowie dzwoniło. Pokój zawirował. Chciałam uciec, krzyczeć, ukryć się, zniknąć. Zrozumiałam, gdzie był wszystkie te wieczory, gdy mówił, iż jedzie do kolegi, do matki, na spotkanie. Zrozumiałam, dlaczego się oddalił, stał się szorstki, milczący.
Otarłam twarz, wzięłam głęboki oddech i wróciłam do stołu. Uśmiechałam się. Śmiech grzązł mi w gardle, oczy piekły, ale wytrzymałam. Pożegnaliśmy gości. Zostali tylko rodzice. Wtedy powiedziałam:
— Tato, mamo… Marek mnie zdradza. I ta kobieta nosi jego dziecko.
W pokoju zrobiło się cicho jak w grobowcu. Ojciec wstał, podszedł powoli do męża i rzucił ochryple:
— Dla mnie już nie jesteś rodziną. Wynoś się z mojego domu.
Mama zabrała mnie do siebie. Chciała zostać, ale poprosiłam, żeby wyszła. Potrzebowałam być sama. W nocy Marek wrócił. Stał w przedpokoju jak zbity pies. Błagał o wybaczenie. Mówił, iż jej nie kocha. Że to przypadek. Że może go rzuciła na niego urok. Milczałam. Pozwoliłam mu zostać na noc. Nie dlatego, iż żałowałam — tylko dlatego, iż byłam zbyt wyczerpana, by go wyrzucić.
Rano znów błagał. Prosił, żebym porozmawiała z ojcem. Powiedziała, iż wszystko w porządku. Patrzyłam na niego i widziałam obcego człowieka. Miłość odeszła. Razem z zaufaniem.
Wyszedł. Ta kobieta, jak mówił, szykowała się do porodu. Nie wiedziałam, czy to prawda, czy manipulacja. Ale wiedziałam jedno — dziecka, na które tak czekałam, wciąż nie miałam. A on — będzie miał. Tylko nie ze mną.
Stoję przed wyborem: odejść czy walczyć? Ale o co walczyć, skoro mnie zdradził? Życie bez niego przeraża. Ale z nim — już nie da się żyć.