„Mój czterolatek pójdzie z każdym i wszystko powie – postanowiliśmy dać mu nauczkę”

przytulnosc.pl 1 tydzień temu

Mój synek, czteroletni Franek, to naprawdę wyjątkowe dziecko. Już teraz ma w sobie więcej charakteru niż niejeden dorosły. I choć nikt specjalnie nie próbował wychować go na „małego mężczyznę”, on taki po prostu się urodził – z silnym charakterem i duszą przywódcy.

Ciekawostka – wszyscy w rodzinie, a choćby w przedszkolu, zwracają się do niego pełnym imieniem i nazwiskiem. Tak sobie zażyczył. Kiedyś zapytał, jak się nazywa „całkiem serio”, a odkąd usłyszał, iż nazywa się Franciszek Zieliński, nie reaguje na żadne „Franek” czy „Franuś”. Musi być z nazwiskiem, i już.

Ale obok tej jego dojrzałości, mamy pewien ogromny problem. Franek kocha ludzi. Serio. Każdego. Z każdym się przywita, każdemu poda rękę, z każdym pogada. Z nikim nie ma bariery – choćby z zupełnie obcym człowiekiem. I co najgorsze – potrafi takiemu nieznajomemu opowiedzieć wszystko: gdzie mieszkamy, gdzie trzymamy pieniądze, jaką mamy markę samochodu. Serio.

Rozmawialiśmy z nim dziesiątki razy. Tłumaczyliśmy, straszyliśmy, prosiliśmy, rysowaliśmy scenki – nic nie działa. On dalej kocha cały świat i nie widzi zagrożeń. I wtedy z mężem, Marcinem, wpadliśmy na pomysł. Skoro słowa nie trafiają, to może doświadczenie – oczywiście kontrolowane – go czegoś nauczy?

Najgorzej jest w sklepach. Gdy tylko na chwilę się odwrócę, żeby spojrzeć na listę zakupów, Franek już gdzieś znika. Z kimś się zapoznaje, opowiada coś z przejęciem, śmieje się. Wracam z wózkiem, a dziecka nie ma.

Tego dnia pojechaliśmy specjalnie do dużego marketu w Katowicach, daleko od naszego domu w Gliwicach, gdzie nikt nas nie zna. Udawaliśmy, iż zajmujemy się zakupami, a syn – jak zwykle – ruszył w świat. Przyczepił się do starszej pani, opowiadał jej coś z ogromnym entuzjazmem, a ona go głaskała po głowie i uśmiechała się serdecznie.

Po chwili jednak mu się znudziło i zaczął szukać nas wzrokiem. Kręcił się między półkami, coraz szybciej, coraz bardziej nerwowo. My, rodzice, obserwowaliśmy wszystko z ukrycia, przesuwając się tak, by się z nim nie minąć, ale też nie dać się zauważyć.

W końcu nasz dzielny Franek zaczął panikować. Przyspieszył krok, rozglądał się coraz gwałtowniej. Aż wreszcie zrozumiał, iż jest sam. Zatrzymał się, spojrzał dookoła i… zawołał na całe gardło:
– MAMOOO!

Kilka osób się zatrzymało, ktoś chciał go złapać za rękę, uspokoić – ale nasz Franek był w takim stresie, iż nikomu się nie dał dotknąć. I wtedy uznaliśmy, iż wystarczy.

Wyszliśmy zza regału i powiedzieliśmy spokojnie:
– Jesteśmy tutaj, wszystko w porządku.

Synek natychmiast do mnie podbiegł, wtulił się w moje nogi, a potem spojrzał na nas z poważną miną i powiedział:
– Tak się bałem! Już nigdy od was nie odejdę!

Nie wiem, czy ta lekcja zostanie z nim na dłużej. Ale mam nadzieję, iż choć trochę zrozumiał, iż świat, choć piękny, bywa też niebezpieczny. A my, rodzice, jesteśmy po to, by go chronić – ale tylko wtedy, gdy jest blisko nas.

Idź do oryginalnego materiału