Jestem mężatką i od kilku lat żyję z Piotrem, który wcześniej był w związku małżeńskim z Moniką. Z tego poprzedniego małżeństwa ma dwójkę dzieci – Martę i Jakuba. Choć Piotr rozwiódł się z Moniką już dawno, wciąż utrzymuje z nią kontakt, głównie w sprawach związanych z dziećmi. Regularnie płaci alimenty, a ponadto co jakiś czas przekazuje dodatkowe wsparcie finansowe, by dzieci miały jak najlepsze warunki.
Niedawno dowiedziałam się, iż Monika ma poważne problemy finansowe. Okazało się, iż trzy lata temu wzięła kredyt na otwarcie małego sklepu z odzieżą. Niestety biznes nie wypalił – lokal nie przynosił dochodów, a koszty przerosły jej możliwości. W efekcie jej dług w banku urósł do niemałej kwoty. Ponoć Monika przepisała część majątku na swoją matkę, Teresę, żeby sama nie wylądowała na bruku. Gdyby nie ta operacja, ona i dzieci najpewniej straciliby dach nad głową.
Piotr niedawno dowiedział się o jej sytuacji i zaczął delikatnie sugerować, iż powinni jej pomóc. Tłumaczył, iż w razie nieuregulowania zadłużenia Monika, dług może w pewnym momencie przejść na dzieci – a w Polsce zdarza się, iż jeżeli spadkobiercy nie spłacają długów matki lub ojca, banki próbują odzyskać pieniądze z ich majątku. Piotr powtarzał: „Mamy dzieci Moniki. o ile jej długi zostaną przeniesione na Martę i Jakuba, w przyszłości wpadną w kłopoty. Nie możemy do tego dopuścić. Pomogę jej, żona, to dla dobra naszych dzieci.”
Wczoraj usłyszałam propozycję wprost:
– Będę co miesiąc przekazywał Monice połowę swojej pensji, żeby jak najszybciej spłaciła kredyt. Co o tym myślisz?
Poczułam ciśnienie w skroniach na samo wspomnienie tych słów.
– Piotrze, czy ty przypadkiem nie zwariowałeś? – wyrzuciłam z siebie. – Monika to nie jest moja rodzina, już dawno skończyliśmy z nią jakąkolwiek relację. Dlaczego miałabym zgadzać się, żebyś oddawał jej połowę pensji? Ty już płacisz alimenty – i to regularnie – a poza tym przysyłasz pieniądze na dodatkowe wydatki dla dzieci. Są już przecież zabezpieczeni, nie wiem, co w tym jeszcze chciałbyś zmieniać.
Mąż nie ustępował:
– Ale patrz, o ile nie pomożemy jej teraz, to gdzie wylądują Marta i Jakub? Nie chcę, żeby kiedyś ich obciążyli tym długiem. Działam w interesie dzieci.
Odpowiedziałam tonem zdecydowanym:
– To nie nasza sprawa. Ona sama zaciągnęła ten kredyt, sama prowadziła biznes. Ty już jej zapłaciłeś alimenty i wspierasz finansowo dzieci. Teraz wszyscy mamy zaciskać pasa, żeby ratować jej długi? Nie, na to nie mogę się zgodzić.
Piotr milczał, wyraźnie urażony moją odmową. Po chwili wyszedł z pokoju. Poczułam ulgę, ale też niepokój – bo choć nie jestem przeciwniczką pomagania własnej rodzinie, tutaj sprawa wydawała mi się nie do obrony. Z jednej strony chciałam chronić przyszłość małej Marty i Jakuba, ale z drugiej – czy słuszne jest, bym to ja – żona i macocha – ponosiła konsekwencje wyborów życiowych Moniki?
Dlaczego nie chcę zgodzić się na pomoc dla byłej żony męża?
-
Odpowiedzialność za związek
Decyzja Moniki o wzięciu kredytu była jej własną decyzją. To ona otworzyła sklep, to ona zarządzała firmą, a to ona ponosi konsekwencje, iż biznes nie przyniósł zysków. W żaden sposób nie jestem odpowiedzialna za te działania, nie muszę więc ani moralnie, ani prawnie partycypować w jej długach. -
Finanse rodziny, która nam teraz potrzebna
Nasza rodzina nie jest w żelaznej finansowej sytuacji, ale mamy wspólne wydatki: rachunki, czynsz, ubezpieczenia i koszty związane z utrzymaniem domu. Mój mąż regularnie płaci alimenty i czasem przekazuje dodatkowe pieniądze na potrzeby dzieci – uważam, iż to już wystarczające wsparcie. Przekazanie połowy pensji co miesiąc sprawiłoby, iż trudno byłoby nam godnie funkcjonować we własnym domu. Nie jestem skłonna do takich wyrzeczeń, bo to byłoby nieuczciwe wobec nas i naszej córki (mamy razem jedno dziecko). -
Pierwszeństwo dzieci
Owszem, Martę i Jakuba traktuję jak rodzinę, ale nie chcę, by moje dziecko odczuło ubóstwo kosztem ratowania długów Moniki. Nasza córka ma prawo na spokojne dzieciństwo – nie jestem w stanie zrozumieć, by poświęcać jej komfort dla spłaty kredytu, który obciąża wyłącznie Monikę.
Co innego, gdyby mowa była o jakimś nagłym wypadku: choroba, wypadek – rzeczy, na które Monika nie miała wpływu. Ale przecież jej problemy wynikają z zawodowej porażki i złej organizacji sklepu. Tu nie można łatwo zastosować pojęcia „rodzinnej pomocy”. -
Wzajemny szacunek i granice
Zależy mi na tym, by relacje w naszej rodzinie opierały się na uczciwości i poszanowaniu granic. Gdybym zgodziła się na taki wydatek, dałabym sygnał, iż problemy Moniki są ważniejsze niż nasze. A przecież ja i Piotr tworzymy własne, pełnoprawne małżeństwo. Nie chcę, by dawny związek mojego męża wpływał na nasze bieżące decyzje – to stawia mnie w roli kogoś, kto ma zarządzać jego życiem prywatnym, co jest nie do przyjęcia.
Jak może skończyć się ta sytuacja?
– Być może Piotr uzna, iż bardziej mu zależy na dobru dzieci niż na finansowym spokóju naszej rodziny i zacznie działać wbrew mojej woli. Wtedy czeka nas poważna kłótnia lub choćby separacja.
– Może też dojść do kompromisu: oboje spłacą część długu Moniki, ale w rozsądnych granicach, np. jednorazowo przekazując konkretną kwotę. Wtedy nie byłoby mowy o oddawaniu połowy każdej pensji.
– Jest też opcja radcy prawnego: zatrudnić specjalistę od spraw rodzinnych, który sprawdzi, czy rzeczywiście istnieje ryzyko przerzucenia długów na dzieci i jakie są nasze możliwości prawne. W skrajnej sytuacji można choćby negocjować z wierzycielami pomniejszenie zadłużenia lub rozłożenie go na raty bez angażowania mnie i mojego męża.
Podsumowanie
Moim zdaniem każdy człowiek powinien ponosić konsekwencje własnych decyzji finansowych. Pomaganie Monice nie jest obowiązkiem mojego męża ani żadnej innej osoby z jej rodziny, zwłaszcza iż sam Piotr już zobowiązał się wobec dzieci, płacąc alimenty i wspierając je. Nie oznacza to braku empatii – jeżeli Monika naprawdę stanęłaby przed tragedią: nagłą chorobą czy inną trudnością, z pewnością pomoglibyśmy w jakiś sposób. Ale w tej chwili jej problemy wynikają z prowadzenia nieudanego biznesu.
Z tego powodu nie zgodziłam się, by Piotr co miesiąc oddawał połowę swoich zarobków. Uważam, iż prawdziwa pomoc to coś więcej niż zasypywanie długów pieniędzmi – to pomoc w znalezieniu pracy, nauka oszczędzania, wsparcie psychologiczne. Sytuacja Moniki zasługuje na zrozumienie, ale nie na automatyczne zrzucenie skutków jej błędów na osoby trzecie.