"Mój syn wrócił ze szkoły zapłakany. Czy kucharka miała prawo tak się zachować?"

mamadu.pl 2 miesięcy temu
"Zjedz mięsko, ziemniaczki możesz zostawić" – mówiły nam mamy i babcie. Zdarza się, iż w kryzysowych sytuacjach, kiedy to obiad za żadne skarby nie chce się zmieścić do brzuszka, same powtarzamy to swoim dzieciom. Jednak my, matki, wiemy, co, kiedy i jak możemy powiedzieć do swojego dziecka. A obce osoby już niekoniecznie. Scena ze szkolnej stołówki najlepszym na to dowodem.


Dzieci, a przynajmniej spora część z nich, mogłaby żyć powietrzem. No w sumie może jeszcze coś słodkiego by się przydało. Maluchy, a w sumie także i starszaki to niejadki, które nad talerzem odmawiają wszystkie modlitwy. Grzebią, analizują każdy dodany składnik, każde znalezione ziarenko. Marudzą, wybrzydzają i zachowują się tak, jakby to jedzenie gryzło.

Ściśle określone preferencje


Dzieci, które z wielką chęcią i przyjemnością zasiadają do stołu, na którym widnieją pulpety w sosie koperkowym, kapuśniak, mięso pieczone z kaszą, czy fasolka po bretońsku, nie znam. W sumie tych, które przepadają za schabowym, mielonym czy rosołem też w moim otoczeniu nie jest zbyt wiele.

Maluchy mają ściśle określone preferencje smakowe. Jedne na okrągło jadłyby pizzę z ananasem, drugie pomidorową z makaronem, a trzecie tylko i wyłącznie frytki. Taki ich urok i możemy się dwoić i troić, a i tak nic nie uda nam się wskórać. W domu jakoś jesteśmy sobie z tym w stanie poradzić. Jedno zamienimy drugim, dodamy fajne przyprawy, czy przygotujemy kanapeczkę w kształcie serduszka.

Schody zaczynają się w szkole, kiedy to nikt z naszym dzieckiem nie ma czasu ani ochoty się cackać. Usłyszałam ostatnio, iż na stołówce "nie ma miękkiej gry". List, który otrzymaliśmy od jednej z mam, jest najlepszym na to dowodem.

Mam do nich żal i pretensje


"Jestem tak wściekła, iż nie potrafię tego opisać słowami. To, co się wydarzyło na stołówce mojego syna, to lekka przesada. Przypuszczam, iż pani wydająca obiady w okienku nie miała nic złego na myśli, ale jej podejście i to, co powiedziała, bardzo zraniło moje dziecko.

Zapiałam syna na obiady, ale od razu zaznaczyłam w takim dokumencie, który dostałam do wypełnienia, iż jesteśmy wegetarianami. Wspomniałam też o tym wychowawczyni na zebraniu.

Poszłam też osobiście do jednej z pań kucharek i powiedziałam, iż syn nie je mięsa. Pierwszy tydzień obyło się bez problemów. Jadł to, co było przygotowane bez dodatku mięsa. Kopytka, naleśniki, zupę dyniową, ziemniaki, mnóstwo surówek. Jadł też jakieś dwie/trzy zupy, bo kucharka zapewniła, iż są ugotowane na wywarze warzywnym.

Schody zaczęły się w kolejnym tygodniu, kiedy to na kuchni pojawiła się inna pani. Przypuszczam, iż się jakoś wymieniają. Obojętne mi to, ale najgorszy w tym wszystkim jest fakt, iż nikt tej nowej kucharce nie przekazał, iż mój syn jest wegetarianinem.

Kuba podchodzi do okienka, a tu pani schabowego mu serwuje. On dziękuje i prosi o ziemniaki z surówką. Ta go namawia, po czym na cały głos mówi: 'A co ty jakiś dziwny jesteś, iż kotlecika nie lubisz? Pewnie mamusia ci takiego nie smaży?'.

Wszyscy skierowali wzrok na Kubę, a ten zalał się łzami i uciekł. Od tamtej pory nie pojawił się na stołówce, bo jak twierdzi, ma wrażenie, iż wszyscy wytykają go palcami.

Rozmawiałam z kucharką, która przeprosiła i zapewniła, iż więcej takie zachowanie się nie powtórzy. Ale on zaciął się i nie potrafię do niego dotrzeć. Mogę prosić o radę?".

Idź do oryginalnego materiału