Mam sześćdziesiąt pięć lat. Nie uważam się za słabą kobietę i mam za sobą trudne, ale godne życie. Wychowałam córkę, utrzymałam małżeństwo, ciężko pracowałam i do dziś nie stoję w miejscu. Z mężem mamy własne mieszkanie, ja wciąż pracuję, a on jest już na emeryturze – niestety, z poważnymi problemami zdrowotnymi. Trzymamy się razem, jak tylko potrafimy. I nagle – takie oskarżenie. Od rodzonej córki.
Powiedziała, iż jestem… złą babcią. Tylko dlatego, iż nie zgodziłam się zostać z wnukami na dwa tygodnie, podczas gdy ona z mężem będą odpoczywać. Wydawałoby się – co w tym złego? Przecież to swoje dzieci, wnuki – krew z krwi. Ale ja też jestem człowiekiem. I jestem zmęczona.
Córka ma teraz trzydzieści pięć lat i nie pracuje – jest na urlopie macierzyńskim. Dwóch synów: pięcioletni Kuba i siedmioletni Filip. Energiczni, głośni, ruchliwi. Kocham ich, nie zrozumcie mnie źle. Dotąd nigdy nie odmawiałam, gdy trzeba było z nimi zostać. Wręcz przeciwnie – gdy córka z zięciem chcieli chwilę dla siebie albo po prostu odpocząć, zawsze byłam gotowa pomóc. Zawsze wspierałam, choćby bez proszenia. Ale czas się zmienia.
Z wiekiem zaczęły mi dokuczać problemy z ciśnieniem i stawami, szybciej się męczę. Mąż potrzebuje opieki. Dom, lekarstwa, gotowanie, sprzątanie – to wszystko na mojej głowie. Czasem wieczorem nie mam siły choćby na kubek herbaty. A tu – dwoje małych dzieci, od świtu do nocy. Po prostu nie dam rady. To nie jest odpoczynek – to maraton, na który już nie mam siły.
Gdy córka oznajmiła mi sucho: „Wyjeżdżamy, dzieci zostają u was”, nie wytrzymałam. Powiedziałam, jak jest: jestem zmęczona. Ja też potrzebuję odpoczynku. Choćby paru dni w roku, żeby pomyśleć o sobie. Przecież nie jestem wieczna.
A wtedy ona wpadła w złość. Nazwała mnie egoistką. Powiedziała, iż nigdy jej nie kochałam naprawdę, iż wstydzi się takiej matki. Jakby nóż w plecy. Całe życie starałam się dla niej, pracowałam, nie spałam po nocach, martwiłam się. Tak, nasi rodzice mieszkali daleko, i nikt nam z mężem nie pomagał. Ale nie narzekałam, nie użalałam się. Wszystko robiłam sama, z miłością. I co teraz?
Szkoda, iż zięć też się nie wtrąca. Choć jego rodzice mieszkają w tym samym mieście – i, nawiasem mówiąc, rzadko zabierają wnuki. Dlaczego nie podzielić się opieką? Ale nie – wszyscy przywykli, iż „mama pomoże”. Jakbym nie miała własnych trosk i nie miała prawa powiedzieć „nie”.
A ja tylko poprosiłam, żeby pomyśleli, znaleźli kompromis, jakoś rozłożyli tę odpowiedzialność. Dlaczego to ja mam poświęcać swoje siły, zdrowie i czas? Tak, jestem babcią. Ale to nie znaczy, iż powinnam rzucić wszystko i całkowicie przejąć opiekę nad wnukami, gdy rodzice odpoczywają.
Chcę, żeby córka zrozumiała: teraz to najważniejszy czas w jej życiu. Dzieci rosną szybko. Dziś jesteś z nimi, jutro – już są dorosłe. Ja wiem to aż za dobrze. Gdy patrzę na stare zdjęcia, gdzie ona pozostało mała, łzy same napływają do oczu. Ile chwil przegapiłam – cały czas pracowałam, krzątałam się. A teraz żałuję.
Nie chcę, żeby przeżyła to samo. Niech doceni czas z dziećmi teraz, a nie potem, gdy będzie za późno. Można odpoczywać razem, całą rodziną. Albo znaleźć inne rozwiązania. Ale zrzucać wszystko na matkę – to niesprawiedliwe.
Nie chcę, żeby przez ten konflikt przestaliśmy się widywać. Nie chcę kłótni, nie chcę oddalenia. Po prostu wierzę, iż córka kiedyś stanie na moim miejscu i zrozumie: babcia to nie darmowa niania. To przede wszystkim człowiek, matka, żona, kobieta, która też ma swoje granice.
Nie czuję się winna, ale serce boli. Może nie jestem ideałem. Ale nie zasłużyłam, żeby potępiano mnie tylko za to, iż chcę chociaż trochę żyć dla siebie.
A co wy myślicie? Czy babcia ma prawo powiedzieć „nie”, gdy już nie ma siły? Czy macierzyństwo i bycie babcią to wyrok do końca życia?