Dziś znowu czuję ciężar na sercu. Skończyłam sześćdziesiąt pięć lat i wcale nie uważam się za słabą kobietę. Przeżyłam trudne, ale satysfakcjonujące życie. Wychowałam córkę, utrzymałam małżeństwo, ciężko pracowałam i do dziś nie próżnuję. Mamy z mężem własne mieszkanie w Warszawie – ja przez cały czas pracuję, a on już jest na emeryturze, niestety, z poważnymi problemami zdrowotnymi. Trzymamy się razem, jak możemy. A tu nagle takie oskarżenie. Od własnej córki.
Powiedziała, iż jestem… złą babcią. Tylko dlatego, iż nie zgodziłam się zostać z wnukami na dwa tygodnie, podczas gdy ona z mężem mieli jechać nad morze. Może się wydawać – co w tym złego? To przecież ich dzieci, wnuki – nasza krew. Ale ja też jestem człowiekiem. I jestem zmęczona.
Córka, Agnieszka, ma teraz trzydzieści pięć lat i nie pracuje – jest na urlopie macierzyńskim. Ma dwóch synów – pięcioletniego Krzysia i siedmioletniego Janka. Energiczne, głośne, żywe kuleczki. Kocham ich, nie zrozumcie mnie źle. I nigdy wcześniej nie odmawiałam pomocy. Wręcz przeciwnie – kiedy Agnieszka z zięciem, Jakubem, chcieli spędzić czas sami albo po prostu odpocząć, zawsze byłam gotowa. Zawsze pomagałam, choćby bez proszenia. Ale czas płynie.
Z wiekiem zaczęły mi dokuczać problemy z ciśnieniem, bolą mnie stawy, szybciej się męczę. Mąż potrzebuje opieki. Dom, leki, gotowanie, sprzątanie – wszystko na mojej głowie. Czasem wieczorem nie mam siły choćby na herbatę. A teraz – dwoje małych dzieci od rana do nocy? Po prostu nie dam rady. To nie jest odpoczynek, tylko maraton, na który nie mam siły.
Kiedy córka oznajmiła mi sucho: „Wyjeżdżamy, dzieci zostaną u was”, nie wytrzymałam. Powiedziałam jak jest: jestem zmęczona. Ja też potrzebuję odpoczynku. Chociaż kilka dni w roku, żeby pomyśleć o sobie. W końcu nie jestem z żelaza.
Wtedy ona wybuchła. Nazwała mnie egoistką. Powiedziała, iż nigdy nie kochałam jej naprawdę, iż wstydzi się takiej matki. Jakby ktoś wbił mi nóż w plecy. Całe życie starałam się dla niej, pracowałam, nie spałam po nocach, martwiłam się. Tak, nasi rodzice mieszkali daleko, w Krakowie, i nikt nam nie pomagał. Ale nie narzekałam, nie użalałam się nad sobą. Wszystko robiłam sama, z miłością. I na co to wszystko?
Niestety, Jakub też się nie wtrąca. Choć jego rodzice mieszkają w tym samym mieście – i, nawiasem mówiąc, rzadko zabierają wnuki. Dlaczego nie podzielić się obowiązkami? Ale nie – wszyscy przywykli, iż „mama zawsze pomoże”. Jakbym nie miała własnych spraw i nie mogła powiedzieć „nie”.
A ja tylko poprosiłam, żeby pomyśleli, znaleźli kompromis, jakoś rozłożyli ten ciężar. Dlaczego to ja mam poświęcać swoje siły, zdrowie, czas? Tak, jestem babcią. Ale to nie znaczy, iż muszę wszystko rzucić i wziąć na siebie całą opiekę, podczas gdy rodzice odpoczywają.
Chcę, żeby Agnieszka zrozumiała: teraz jest najważniejszy czas jej życia. Dzieci rosną w mgnieniu oka. Dzisiaj są z nią, jutro już dorosną. Ja wiem to aż za dobrze. Kiedy patrzę na stare zdjęcia, gdzie pozostało mała, łzy same napływają do oczu. Ile chwil przegapiłam – bo pracowałam, krzątałam się. A teraz żałuję.
Nie chcę, żeby przez to samo przeszła moja córka. Niech docenia czas z dziećmi teraz, a nie dopiero wtedy, gdy będzie za późno. Mogą odpoczywać razem, całą rodziną. Albo znaleźć inne rozwiązanie. Ale zrzucanie wszystkiego na barki matki – to niesprawiedliwe.
Nie chcę, żeby przez ten konflikt przestałyśmy się rozmawiać. Nie chcę kłótni, nie chcę oddalenia. Po prostu wierzę, iż córka kiedyś stanie na moim miejscu i zrozumie: babcia to nie darmowa niania. To przede wszystkim człowiek, matka, żona, kobieta, która też ma swoje granice.
Nie czuję się winna, ale serce boli. Może nie jestem idealna. Ale na pewno nie zasłużyłam na to, by mnie potępiać tylko dlatego, iż chcę choć trochę pożyć dla siebie.
A wy co myślicie? Czy babcia ma prawo powiedzieć „nie”, gdy już nie ma siły? Czy macierzyństwo i babcine obowiązki to wyrok do końca życia?