– Myślałam, iż może pójdę jako kurierka, ale niestety teraz to nierealne – studentów pełno. Wiadomo, młodych chętniej biorą niż emerytki po sześćdziesiątce. Poza tym to ciężka praca – cały dzień na nogach, dźwiganie, ścisk w autobusie…
– A co, sprzątaczka to lżejsza robota? Wiesz przecież, ile to trzeba wiader nosić, ile szorować – aż kręgosłup boli! A ty przecież nie możesz tyle dźwigać z tymi swoimi chorobami…
Dwie starsze kobiety, obie koło sześćdziesiątki pięciu, siedzą na ławce w parku i dzielą się swoimi troskami.
– No ale ja nie noszę wiader – mam wózek na kółkach, bardzo wygodny. I szmata dobra, nie muszę się schylać. Przychodzę o świcie, do szóstej rano już wszystko ogarnięte, w biurze poza ochroniarzem nikogo. I tak nie śpię po nocach. A potem cały dzień mam wolny.
– Ale co zrobisz, jak przyjdzie listopad? Błoto, liście, brud wszędzie – będziesz szorować podłogi całymi godzinami. Nie mów mi, iż to takie proste, bo wiem, jak to wygląda.
– Haniu, ale co mi radzisz? Żyję sama. Ty masz męża, łatwiej wam z dwóch emerytur. Ja próbowałam żyć tylko z jednej – da się, ale rachunki wszystko zjadają. Muszę sobie dorobić, póki siły są. Poza tym, młodzi nie garną się do takich prac – za grosze nie będą podłogi myć. Dlatego mnie wzięli.
– Ale powiedz mi jedno – co z tą twoją mieszkanką w centrum?
– Aaaa, ta po teściowej? Tak, przepisała ją na mnie, jak obiecała. Ale teraz mieszka tam mój syn z rodziną.
– Co ty mówisz?! Masz mieszkanie i dalej tyrasz jako sprzątaczka? Przecież mogłabyś wynająć to lokum! Syn mieszka za darmo, a matka po ludziach podłogi myje? Czas, żeby się wyprowadził – wystarczy tego darmowego luksusu!
– Jak ich wyrzucę, Haniu? Dwójka dzieci, młodsza wnuczka ma dwa latka, synowa na macierzyńskim, a syn sam haruje.
– No to niech chociaż płacą czynsz! Mieszkanie w centrum, choćby jeżeli małe, warte jest miesięcznie więcej niż to, co zarabiasz za mopem! Możesz im dać zniżkę, ale niech coś dorzucają. Przecież to nie fair.
– Oj, Haniu… Oni ledwo wiążą koniec z końcem. Dobrze, iż chociaż opłacają rachunki. Muszę w ogóle sprawdzić, czy wszystko uregulowane – dzięki, iż przypomniałaś.
– Czyli nie planują się wyprowadzić?
– Chcieli… Odkładali na wkład własny, planowali kredyt. Ale potem jedno dziecko, drugie, inflacja, w pracy pod górkę… Pieniędzy nie przybywa, a wydatków coraz więcej. Gdyby musieli jeszcze płacić za wynajem – nie daliby rady.
– Ale oni są dorośli, muszą też coś od siebie dać. Nie możesz całe życie ich nosić na plecach! Ja na twoim miejscu postawiłabym sprawę jasno – masz miesiąc, dwa, szukajcie czegoś. W końcu dziesięć lat mieszkają za darmo, wystarczy!
A Wy – czy potrafilibyście poprosić dorosłego syna z rodziną o opuszczenie mieszkania, żeby móc spokojnie dorabiać do emerytury? Czy raczej uznacie, iż skoro mają dzieci, to trzeba im pomagać? Że matka jakoś sobie poradzi, póki sił starczy, a jak już naprawdę nie da rady, to wtedy młodzi się „podłączą”?