Moja wnuczka gaśnie w oczach – obawiam się, iż będę musiała ją uratować przed tragedią

newsempire24.com 1 tydzień temu

Wnuczka rozpływa się w oczach. Zaczyna nienawidzić zarówno matki, jak i młodszej siostry. Boję się, iż będę musiała zabrać dziewczynkę do siebie, bo inaczej skończy się to tragedią.

Zawsze wierzyłam, iż matka powinna kochać swoje dzieci jednakowo. Bez „ulubieńców”, bez porównań, bez warunków. Dzieciństwo to nie wyścig o miłość. Gdy słyszałam historie o rodzicach, którzy dzielili dzieci na „lepsze” i „gorsze”, myślałam: „Mnie to nigdy nie dotyczy”. A teraz żyję w środku takiej opowieści. Tyle iż to nie czyjaś historia — to moja rodzina. Moja córka. Moja wnuczka. Mój ból.

Katarzyna zawsze była ambitna, wymagająca, dumna. Nie interesowali ją zwykli chłopcy — tylko ci „z perspektywami”, „z zabezpieczeniem”. W końcu wyszła za mąż za Piotra — byłego sportowca, który otworzył w Lublinie własną siłownię. Ja i mąż podarowaliśmy im na ślub dwupokojowe mieszkanie i pomogliśmy znaleźć dobrą pracę poprzez znajomych. Wszystko układało się jak w najlepszym scenariuszu: stabilność, troska, pewność jutra.

Rok później Katarzyna zaszła w ciążę, a cała rodzina cieszyła się jak dzieci. Ciąża przebiegła lekko, na świat przyszła zdrowa dziewczynka — Zosieńka, nazwana tak po mojej mamie. Katarzyna radziła sobie doskonale: sama karmiła, usypiała, spacerowała. Zosia była cichym, spokojnym dzieckiem, prawie nigdy nie płakała — choćby gdy ząbkowała. Katarzyna była idealną matką. Wszyscy byliśmy z niej dumni.

Ale po sześciu latach wszystko się zmieniło.

Katarzyna znów zaszła w ciążę. Od początku było ciężko: ciśnienie, cukier, migreny, mdłości. Pół roku z dziewięciu spędziła w szpitalu. Poród był trudny, cesarskie cięcie. Rekonwalescencja trwała długo. Na świat przyszła Ania. Tak samo silna i zdrowa jak starsza. Tylko iż Katarzynę jakby ktoś podmienił.

Pierwsze miesiące ja i babcia Piotra, Anna Stanisławówna, pomagałyśmy, jak mogłyśmy. Ja częściej zabierałam Zosię do siebie, by Katarzyna mogła skupić się na niemowlęciu. Anna Stanisławówna zostawała z nią w domu. Starałyśmy się nie ingerować — myślałyśmy, iż pomagamy. Ale pewnego dnia przypadkiem usłyszałam, jak Katarzyna ostro skrzyczała Zosię:
— Wynoś mi się z oczu! I tak już mam cię dość!

Początkowo myślałam, iż to nerwy, zmęczenie. Ale z każdym dniem było gorzej. Katarzyna zdawała się nie widzieć w Zosi córki. Tylko przeszkodę. Denerwowała się z byle powodu — uczesanie, spojrzenie, pytanie. „Zostaw”, „Nie zawracaj mi głowy”, „Nie mam czasu” — te słowa dziewczynka słyszała codziennie. Czasem nawet:
— Gdyby nie ty, byłoby mi lżej.
A raz, cicho, ale wyraźnie:
— Lepiej byłoby, gdybyś ty się nie urodziła pierwsza…

Zosia ma zaledwie siedem lat. W tym wieku dziecko jest szczególnie wrażliwe. Niedługo pójdzie do pierwszej klasy, a ona potrzebuje wsparcia. A zamiast tego żyje w domu, gdzie ukochaną jest tylko jedna — młodsza. Mała, pulchna, roześmiana Ania. A Zosia… Zosia już się nie uśmiecha.

Przestała się bawić. Przestała rysować. Po prostu siedzi przy oknie albo chowa się w kącie z książką. Najgorsze jednak są jej słowa, od których krew ścina mi się w żyłach:
— Babciu, a po co urodziła się Ania? Bez niej było lepiej. Gdyby jej nie było, mama znów by mnie kochała…

Próbowałam rozmawiać z Katarzyną. Nie raz. Mówiłam delikatnie, później ostrzej. Starałam się wytłumaczyć, iż tak nie można. Że dzieci nie wolno pokazywać, iż jedno jest bardziej kochane. Że starszej też potrzebne jest ciepło. Odwracała się:
— Zosia ma siedem lat, już jest duża. Ma wszystko. Nie musi mi przeszkadzać czy się przytulać. Młodsza potrzebuje więcej.

Ależ nie! Ona nie potrzebuje mniej, ale może choćby więcej — bo czuje, iż stała się „niepotrzebna”. Piotr próbował interweniować. Kocha obie córki, ale w Katarzynie coś się złamało. Nie chce słuchać. Mówi, iż wszyscy są przeciwko niej. Że „Zosia manipuluje”, iż „wszyscy ją tylko żałują”.

A dziewczynka traci na wadze. Gasnie. I coraz częściej powtarza to samo:
— Babciu, czy mogłabym zamieszkać z tobą?

I wiecie co? Już prawie się zdecydowałam. Bo dłużej nie można czekać. Bo nie mogę już patrzeć, jak moją wnuczkę zabija obojętność jej własnej matki. jeżeli Katarzyna się nie opamięta — zabiorę Zosię. choćby jeżeli przez sąd. Bo dzieciństwo z takim bólem to rana, która się nie zagoi. A ja chcę, by moja wnuczka pamiętała nie tylko to, iż jej nie kochano. Chcę, by w jej życiu została przynajmniej odrobina miłości. Prawdziwej. Babcinej.

Idź do oryginalnego materiału