Moje dzieci "gmerają brudnymi łapami i drą japy" w sklepie. Mam powód i co mi zrobicie?

mamadu.pl 2 lat temu
Zdjęcie: Dzieci zachowują się niegrzecznie w sklepie Fot. Bartosz Krupa/East News


Kiedy dzieci stały się wrogiem publicznym numer jeden? Przeszkadzają ludziom w restauracjach, sklepach, hotelach, a choćby na placach zabaw. Biegające po supermarketach przedszkolaki doprowadzają klientów do szewskiej pasji. A ja wam powiem, iż pozwalam dzieciom zachowywać się, jak chcą. I co mi zrobicie?


Czytałam już o dzieciach płaczących w pociągach, rozrabiających w restauracjach, krzyczących na placach zabaw. Gdziekolwiek pojawi się dziecko, tam przeszkadza. A wreszcie zobaczyłam też post Karoliny Januszkiewicz o wrzeszczących w sklepie bachorach. Przytaczam go tutaj w całości:

"Czy tylko ja mam wrażenie, iż dzieci w sklepach odwalają wolną amerykankę? Wrzeszczą z jednego końca sklepu na drugi: mamooooo, coleeeee, mamooooo kabanosyyyy, otwierają zamrażarki, ściskają lody, gmerają brudnymi łapami, gdzie się da, w drogeriach wyciskają szminki, żele, psikają wszystko, co się da. I głównie : mama, mama, mama, mamaaa. Biegają i rozpychają się, drą japy choćby jak mówią „ normalnie”. Kurwicy można dostać. Dobrze, iż mam duże i dobrze wychowane dzieci. Ale marzę o sklepach, restauracjach i urlopie 18 plus. Nie, wróć. 25 plus. A, i szczerze współczuję nauczycielom. Szczerze".



Wniosek zawsze jest ten sam: "niewychowane dzieci i rodzice bez kultury". Mam poważne wątpliwości, czy tak jest na pewno. Naprawdę aż tak przeszkadza niektórym wyrażanie potrzeb przez dzieci? Mówienie na głos o swoim "chcę"?

- Dzieci do sklepu staram się nie zabierać, a jak już muszę, to kitram je w wózku i zapycham żarciem dla swojego komfortu. Mimo to, w gruncie rzeczy, mają prawo tam być (dziećmi). Tak samo jak ktoś inny, czy to się nam podoba, czy nie - komentuje wpis inna mama.

Biegać czy nie biegać


Ja nie reaguję, gdy moje dzieci biegają po sklepie. W naszych osiedlowych delikatesach wszystkie sprzedawczynie wiedzą, czego się spodziewać po chłopakach. Czasem choćby komentują do nas, iż synowie mają dużo energii oraz widać, iż dobrze się bawią. Uważam, iż traktują to miejsce jako "swoje" i czują się w nim swobodnie.

Z mojej perspektywy to bardzo ważne, ponieważ mój syn ma zespół Aspergera. On po prostu nie odczytuje sytuacji społecznych, nie potrafi "się zachować". Nadmiar bodźców - hałas, światło, kolory - sprawia, iż musi znaleźć ujście dla przestymulowanego mózgu. Dla niego najlepszym sposobem jest ruch, a skoro biega, to młodsze rodzeństwo ochoczo się do niego przyłącza.

Nauczyłam się już, iż strofowaniem dzieci w sklepie, ciągnięciem ich za rękę, czy nakazywaniem stania "grzecznie" przy wózku, osiągam efekt odwrotny. Skrępowane dziecko wcale nie będzie zachowywać się tak, jak ja chcę. Dostosowując je do mojej wizji dobrego wychowania, przekraczam jego granice.

Natomiast swoboda, jaką im daję, uczy ich o wiele cenniejszych rzeczy. Nie tylko poznają nowe produkty, bo mogą swobodnie obejrzeć ich opakowania, dzięki swobodnemu przemieszczaniu się, mają szansę zareagować na sytuacje społeczne bez mojego nakierowania. Gdy ktoś zwraca im uwagę, radzą sobie sami - przepraszają albo wdają się w dyskusję, muszą radzić sobie z emocjami drugiego człowieka, który pomstuje na to, iż postawili wózek na środku alejki.

Zauważyłam, iż w dużej mierze dorośli boją się konfrontacji z dzieckiem. O wiele łatwiej jest zwrócić uwagę rodzicowi czy rzucić w przelocie komentarz o "niewychowanych bachorach", niż zapytać małego człowieka, czy może zrobić miejsce albo dlaczego biega po sklepie. Czy moje stukrotne "przepraszam" zmieni sposób myślenia tych ludzi o dzieciach? Raczej nie. A być może rozmowa z dzieckiem, które czuje przemożną potrzebę dotknięcia wszystkich etykiet z cenami, poszerzy jego zrozumienie?

Dzieci pod linijkę


Ponadto "niewychowanie" dzieci i rodziców przekłada się na inne sytuacje, w których łatwo ocenić, iż nieletni są najbardziej uciążliwą grupą społeczną.

- Dzisiaj pod blokiem niedaleko od nas, kilkulatek strasznie nie chciał iść do domu, darł się, matka miała problem z dogadaniem się z nim. W pewnym momencie jakiś facet wyszedł na balkon w tym bloku i zaczął krzyczeć, cytuję: k****, cisza. Potem na innych balkonach pojawili się ciekawscy, ale nikt nie popierał pana ani go nie ganił. Chwilę później dzieciak jednak poszedł do domu, a ciekawscy opuścili swoje balkony - napisała moja koleżanka w odpowiedzi na post.

Paulina Górska, znana jako eko_paulina, na Instagramie robiła o stosunku internautów do dzieci obszerną relację, w której punktowała nazewnictwo dzieci: "kaszojady", "gówniaki", "parchy", "bombelki". Wtedy takie hasła pojawiły się pod informacją o kociej kawiarni, która zabrania wstępu dzieciom.

W ubiegłym roku głośnym tematem było tworzenie osiedla dla par bezdzietnych. Wtedy napisałam, iż powstawanie takich miejsc jest próbą atomizacji i podziału społeczeństwa. Najwidoczniej nie potrafimy żyć razem, więc najprościej jest stworzyć enklawy wykluczające osoby, które ingerują w naszą przestrzeń.

Czytając wpisy o bachorach, mam wrażenie, iż niektórzy chcieli wrócić do czasów, gdy potrzeby dziecka były zupełnie ignorowane, a granice notorycznie przekraczane. Do momentu, gdy dzieci "inne" były uważane za "nienormalne". Wychowanie to nie stawianie dzieci pod linijkę, a podążanie za ekspresją i potrzebami dziecka.

Wybaczcie, drodzy kupujący, nie nakleję mojemu synowi na plecy tabliczki z napisem: "Mam zaburzenia integracji sensorycznej", bo to niczego nie zmieni w waszym postrzeganiu jego zachowania. Ale wy, dorośli kontrolujący swoje emocje, macie szansę na rozmowę z moim "zaburzonym" dzieckiem i być może dowiedzieć się, jak to jest żyć, mając i wykorzystując możliwość bycia po prostu sobą.

Idź do oryginalnego materiału