Mój urodzinowy dzień w tym roku pozostawił we mnie dziwny posmak. zwykle to święto kojarzy mi się z ciepłem, euforią i uczuciem, iż wokół gromadzą się najbliżsi. Zawsze wyczekuję tej chwili, wyobrażając sobie przytulne spotkania, śmiech i serdeczne życzenia. Tym razem jednak jedno zdanie, rzucone przez moją teściową, Janinę Nowak, sprawiło, iż poczułam się nieswojo i zaczęłam się zastanawiać, jak słowa mogą zranić, choćby gdy padają w dobrych intencjach.
Janina przyjechała do nas, jak zawsze, z uśmiechem i szczerymi gratulacjami. Przytuliła mnie, wręczyła mały prezent i zaczęła opowiadać, jak cieszy się, widząc nas wszystkich razem. ale potem, patrząc na moje dzieci – Alicję i Jacka – z lekkim uśmieszkiem powiedziała: „No cóż, dzieciaki jak zwykle z pustymi rękoma przyszły. Ale, jak to mówię, zdrowie najważniejsze, a reszta i tak się u was znajdzie.” Te słowa, rzucone niby żartem, jakoś mnie ukłuły. Miałam wrażenie, iż moje dzieci, które wychowałam z troską i miłością, zostały przedstawione w złym świetle. Jakby ich obecność bez prezentów była czymś, za co należy przepraszać.
Alicja i Jacek oczywiście nie byli obojętni na święto. Przyjechali rano, pomogli mi nakryć do stołu, a Jacek choćby uparł się, żebym nie sprzątała po kolacji, biorąc to na siebie. Alicja, jak zawsze, była duszą towarzystwa – opowiadała zabawne historie, żartowała i tworzyła tę atmosferę, za którą tak kocham rodzinne spotkania. Ich obecność była dla mnie najcenniejszym prezentem, nie rozumiałam więc, dlaczego Janina podkreśliła, iż „nic nie przynieśli”. Czy chodzi o przedmioty? Czy nie ważniejsze jest to, iż razem się śmialiśmy i dzieliliśmy się ciepłem?
Starałam się nie skupiać na tych słowach, ale wciąż tkwiły mi w głowie. W pewnym momencie choćby złapałam się na usprawiedliwianiu dzieci w myślach. Alicja niedawno się wyprowadziła i urządza nowe mieszkanie. Mówiła mi, iż oszczędza, by szybciej skończyć remont. Jacek zaś jest pochłonięty pracą – właśnie dostał awans i niemal mieszka w biurze, by udowodnić, na co go stać. Oboje mają swoje życie i troski, jestem dumna, iż są samodzielni i ambitni. Dlaczego więc słowa teściowej tak mnie dotknęły?
Myślę, iż to nie tylko kwestia słów, ale i tego, jak postrzegam swoją rolę matki. Zawsze starałam się wychowywać dzieci w przekonaniu, iż wartość człowieka nie leży w prezentach, ale w tym, jak traktuje innych. Mimo to, gdy ktoś, choćby żartem, sugeruje, iż moje dzieci nie spełniają jakichś oczekiwań, zaczynam wątpić. Może czegoś nie dopilnowałam? Może powinnam więcej mówić o tradycjach? Ale potem przypominam sobie, jak Alicja przytuliła mnie przed wyjściem, mówiąc: „Mamo, jesteś najlepsza”, i jak Jacek obiecał, iż wpadnie w weekend pomóc w ogrodzie. I wątpliwości znikają.
Nawiasem mówiąc, w poniedziałek odwiedziła mnie Alicja. Przywiozła kilka drobiazgów do domu, które, jak twierdziła, „musiała mi pokazać”. Piłyśmy herbatę, rozmawiając o jej planach i o imprezie, którą chce urządzić po remoncie. Te proste, a jednak cenne chwile przypomniały mi, iż rodzina to nie drogie podarunki ani spektakularne gesty. To obecność, szczerość, to, iż jesteśmy dla siebie.
Janina na pewno nie chciała mnie urazić. Jest z innego pokolenia, gdzie prezenty miały większe znaczenie. Wiem, iż jej słowa były raczej nawykiem niż zarzutem. Mimo to postanowiłam, iż następnym razem porozmawiam z nią o tym – delikatnie, ale jasno. Bo moje dzieci to moja duma i chcę, by wszyscy widzieli je takimi, jakimi ja je widzę: troskliwymi, szczerymi i kochającymi.
Te urodziny były dla mnie nie tylko powodem do radości, ale i momentem refleksji. Zrozumiałam, iż choćby najbliżsi czasem niechcący ranI obiecałam sobie, iż od dzisiaj będę bardziej wierzyć w to, co czuję w sercu, a nie w to, co ktoś powie.