No już na samym początku naszego związku Krzysztof wyraźnie postawił sprawę: nie zamierza angażować się w domowe obowiązki. Oświadczył, iż to on zarabia pieniądze i utrzymuje rodzinę, a wszystkie domowe sprawy spadają na mnie. Wtedy, oślepiona miłością, zgodziłam się na te warunki, pewna, iż dam sobie radę sama.
Z czasem zmęczenie zbierze się. Pracuję na równi z mężem, ale kiedy wracam do domu, czeka na mnie mnóstwo roboty: sprzątanie, gotowanie, pranie, odrabianie lekcji z dziećmi. Krzysztof po pracy odpoczywa, uważając, iż swoją część obowiązków już wykonał. Gdy proszę o pomoc, przypomina mi o naszej umowie. W chwilach zwątpucaicia zwierzałam się siostrze Bronisławie. Przypominała mi, iż wiedziałam o podejściu Krzysztofa od początku i się na to godziłam. Mówiła, iż trudno zmienić dorosłego człowieka, zwłaszcza jeżeli jest przekonany o swojej racji.
Gdy pojawiło się dziecko, sytuacja się pogorszyła. Miałam nadzieję, iż ojcostwo go zmieni, ale pozostał taki sam. Wszystkie obowiązki związane z maluchem spadły na mnie. Krzysztof tłumaczył się zmęczeniem i wagą swojej pracy, twierdząc, iż utrzymanie rodziny to jego główna rola. Czułam się samotna i niezrozumiana. Rozmowy z przyjaciółkami tylko pogłębiały mój zdrowie: ich mężowie aktywnie pomagali w domu, zajmowali się dziećmi. Zaczęłam porównywać swoje życie z ich i rosła we mnie coraz większa uraza.
Pewnie dnia, nie wytrzymując, wyrzuciłam z siebie wszystko, co mi leżało na sercu. Wysłuchał mnie, ale jego odpowiedź była przewidziana: „Wiedziałaś, na co się piszesz. Ja się nie zmieniłem i nie zamierzam. jeżeli ci to nie pasuje, sama zdecyduj, co dalej.” Te słowa zabolały mnie do żywego. Zdałam sobie sprawę, iż liczyłam na zmiany, które nigdy nie miały nadejść.
Teraz stoi mi przed wyborem: tkwić w tym małżeństwie, czekając na cud, czy zagryźć zęby i zrobić krok w nieznane. Wiem, iż zasługuję na szacunek i wsparcie. Każda kobieta ma prawo do partnera, który szanuje jej wkład i jest gotowy dzielić z nią nie tylko radości, ale i trudy codzienności.