Mamy sezon wagi, czas w którym świętujemy to, iż są między nami ludzie sprawiedliwi, moralnie uczciwi i szukający równowagi w każdej wykonywanej czynności, myśli i słowie. Przypomniała mi o tym pewna osoba, która pokroiła ciasto „niespodziankę” na dokładnie taką ilość osób, jaka powinna z niego skorzystać. Niby nic szczególnego, tak powinno być zawsze, ale nie każdy jest tego świadomy. Pamiętam miejsce w których takie „niespodzianki” od klientów gruba kierowniczka zabierała do domu, żeby zjeść z mężem, ewentualnie dzieliła się nimi na pół z sekretarką, a sekretarka albo zjadała swoją część pod stołem w tajemnicy, albo niosła do męża i dzieci.
Waga to znak powietrzny, nastawiony na szukanie sprawiedliwości, komunikację, niwelowanie różnic społecznych, stawanie po środku konfliktów w celu ich wygaszenia (często obrywając przy tym). To znak ludzi żyjących w zgodzie z zasadami, często niemodnymi, bo w świecie dość mocno zmierzającym w stronę uegoizowania życia codziennego, zasady te stawia się gdzieś blisko naiwności.
Jestem zodiakalną wagą i od pewnego czasu nie mogę zrozumieć, jak to się dzieje, iż na mojej drodze pojawia się tak mało osób spod tego znaku. Te ważne dla mnie, mogę policzyć na palcach u jednej ręki. Pomyślałam sobie nawet, iż ja najwidoczniej nie poruszam się po rejonach, które byłaby zgodne z moim losem zapisanym w gwiazdach, ale to nie jest tematem dzisiejszego wpisu.
W związku z samotnością zodiakalną zaczęłam się jednak zastanawiać nad tym, jak rozkłada się ludzka populacja ze wzglądu na miesiąc urodzenia. Zaskoczyły mnie wyniki. Okazało się, iż najwięcej osób, niezależnie od tego na jakim kontynencie robiono badania, rodzi się we wrześniu, dokładnie dziewiątego września. To oznacza, iż najczęściej do zapłodnienia dochodzi w okolicy sylwestra. Zasmucił mnie ten fakt, bo wygląda na to, iż wielu z nas zostało spłodzonych po pijaku. Kiepski start. Najrzadziej zaś do poczęcia, zachodzi między lutym a majem.
Początek września to zodiakalna panna – nastawiona na utrzymanie porządku, drobiazgowa, ja bym dodała od siebie, iż „systemowa”. Na drugim miejscu jest marzec, trzeci jest czerwiec, czwarty lipiec, potem maj, sierpień, kwiecień, styczeń. Dopiero na dziewiątym miejscu jest październik, a za nim dobija luty i listopad… grudzień zamyka pochód, ze swoją niechlubną datą dwudziestego piątego, kiedy to porodówki świecą pustkami, no cóż nikt nie chce być jak Jezus.
W jakim więc świecie żyjemy? Uporządkowanym, wymagającym wyliczeń, nastawionym na wyniki, pomijającym jednostkę razem z jej indywidualizmem? Trochę tak. Jądro naszego codziennego funkcjonowania takie właśnie jest.
A waga? Zatrzymuje się i szuka prawdy, która wciąż jest pomijana w tych sztywnych panniastych regułach. Tej prawdy, która aż się prosi o indywidualne podejście, o inne, bardziej ludzkie warunki. Prawdy, jaka nie została zapisana w przewidywaniach, bo często stanowi wynik wypadków losowych jak zmiany klimatyczne i inne trudne do przewidzenia zrządzenia losu. Bo panna zakłada, iż zawsze będzie stała wartość przez nią wykalkulowana, jak dobra pogoda, zdrowie i młodość. Waga natomiast wie, jakimś dziwnym trafem od zawsze wie, iż większości wydarzeń nie da się zaplanować, iż system ma dziury i przecieka, a najbardziej tracą na tym ci, którzy w ferworze życia zapomnieli o parasolu, a choćby więcej… im po prostu życie takowego nie dało.
Stąd tak uwielbiana i wybierana przez wagi forma ekspresji jak „sztuka”. Akceptowany społecznie wyraz buntu na zastaną sytuację. Stąd muzyka jako pokarm dla uszu. jeżeli oczywiście pozbawiony jest bełkotu. Stąd ubiór który łamie szarości, stąd to wszystko… wagowe, żeby system nie czuł się zbyt pewnie. Bo system może i daje bezpieczeństwo, ale czy w tym obdarowywaniu jest sprawiedliwy?
Raczej nie.