Na zebraniu w przedszkolu niczym w sądzie. Lista zakazów jest dłuższa niż regulamin banku

mamadu.pl 6 godzin temu
Każde przedszkole ma nieco inne zasady, ale niektóre z nich potrafią naprawdę zaskoczyć rodziców. Na niedawnym zebraniu w przedszkolu moja szwagierka poczuła się jak w sądzie – zamiast rozmowy usłyszała listę nakazów i zakazów. Czy zebranie w przedszkolu powinno tak wyglądać?


Każde przedszkole ma nieco inne zasady


Kiedy idę na zebranie w przedszkolu mojego syna, wiem mniej więcej, czego się spodziewać. Zasady znam od lat, bo chodził tam wcześniej jego starszy brat. Znam rytm dnia, zwyczaje, a choćby to, które panie nauczycielki mają słabość do porannej kawy z dużą ilością mleka.

Czuję się tam swojsko, większość nauczycielek mnie zna i, gdy mnie widzi, uśmiecha się. To nie jest miejsce bez reguł – przeciwnie, zasady są jasne, rozsądne i powtarzalne. Dzieci wiedzą, iż po zabawie trzeba posprzątać, rodzice – iż nie ma co przedłużać rozstań w szatni, a wszyscy – iż poniedziałek to dzień, w którym przynosi się zapas chusteczek i można wziąć z domu zabawkę.

Inaczej wygląda sytuacja u mojej szwagierki. Jej dzieci chodzą do innego przedszkola i kiedy opowiada o zebraniach, mam wrażenie, iż trafiła nie do miejsca opieki nad maluchami, tylko do sali rozpraw sądowych.

"Lista zakazów i nakazów była dłuższa niż regulamin banku" – powiedziała. I trudno się dziwić, iż wyszła z poczuciem przytłoczenia, a nie wsparcia. Najbardziej uderzający wg mnie był pomysł łączenia trzylatków z czterolatkami.

Niby z punktu widzenia organizacyjnego to się spina – grupy w gminnym przedszkolu są małe, więc ktoś wpadł na pomysł, żeby złączyć je w jedną. Tyle iż takie rozwiązanie wcale nie jest obojętne dla najmłodszych.

Nie ma drzemek, a menu jest tajne


Trzylatki zwykle potrzebują drzemki, chwili odpoczynku na leżaku, a tu okazuje się, iż spać nie mogą, bo starsze dzieci się nudzą i wiercą. Efekt? Maluch, który w domu zasypia po obiedzie, w przedszkolu chodzi jak cień, rozdrażniony i płaczliwy.

Ale przecież "tak jest łatwiej". Pytanie tylko – dla kogo? Najpewniej dla dyrekcji, która dzięki temu może zatrudnić mniej nauczycieli i zaoszczędzić pieniądze.

Do tego dochodzi sprawa wyżywienia. Każdy rodzic rozumie, iż catering to nie domowe gotowanie. Ale kiedy na tablicy wisi rozpiska, a w rzeczywistości na talerzu ląduje coś innego – trudno nie czuć się oszukanym.

To trochę tak, jakby w menu restauracji zamówić zupę pomidorową, a dostać barszcz, z komentarzem kelnerki: "To przecież też czerwone". Niewielka różnica? Być może. Ale jeżeli rodzic chce wiedzieć, co jego dziecko zjada, to ma do tego prawo.

Kolejny punkt z listy: pożegnania w szatni. U mnie w przedszkolu jest prosta zasada – nie przeciągamy, żeby dziecko mogło szybciej wejść w rytm dnia. Ale panie mają w tym dużo elastyczności. Widzą, kiedy maluchowi naprawdę trudno się rozstać i potrafią wesprzeć rodzica.

Są cierpliwe i kochane dla rodziców 3-latków, które są w adaptacji. U szwagierki wygląda to inaczej – zasada brzmi: "Proszę oddać dziecko i wyjść", bez względu na sytuację. Zero miejsca na emocje, zero zrozumienia, iż trzylatek to nie żołnierz na zbiórce.

Rozmowa, a nie lista wytycznych


Najgorsze jednak jest to, iż zebranie zamiast być rozmową o dzieciach, przypomina odprawę z listą obowiązków. Rodzice wysłuchują, czego nie wolno, czego muszą pilnować, jakie dokumenty donieść i ile jeszcze dopłacić. Brakuje tam miejsca na wspólne szukanie rozwiązań czy choćby zwykłe ludzkie pytanie: "Jak wam i waszym dzieciom tu jest?".

Patrząc na doświadczenia mojej szwagierki, utwierdzam się w przekonaniu, iż przedszkole to nie tylko miejsce, gdzie dzieci spędzają kilka godzin dziennie. To także przestrzeń dla rodziców – przestrzeń, w której powinni czuć się partnerami, a nie petentami.

Bo jeżeli zebranie przypomina rozprawę sądową, a regulamin ma długość encyklopedii, to w całym tym systemie gubi się to, co najważniejsze: dziecko. A to przecież ono ma spędzić w danej placówce kolejnych kilka lat i ma się tam czuć dobrze i bezpiecznie.

Idź do oryginalnego materiału