Jedna z zasad obowiązujących w przedszkolu mojego syna brzmi mniej więcej tak: "Opłatę za posiłki należy uiścić najpóźniej do 15 dnia następnego miesiąca". Tym samym, za jedzonko z listopada, płacimy do 15 grudnia, a z grudnia do 15 stycznia itd. Co by było, gdybym zapomniała? Nie wiem, bo póki co zawsze płacę na czas.
U progu przedszkola pojawiły się komplikacje
"Po świątecznym lenistwie odprowadziłam córkę do przedszkola, bo sama musiałam stawić się w pracy. Jak zawsze pożegnałam się z nią w takim korytarzyku przy wejściu i 'przekazałam' w ręce pani, która miała zaprowadzić ją do szatni. Podałam numer grupy, ale o dziwo zostałam wtedy zapytana o nazwisko.
Po jego podaniu usłyszałam, iż moja córka nie może uczestniczyć w zajęciach, bo złamałam regulamin i zalegam z płatnościami za posiłki. Rzeczywiście, przyznaję, iż w ferworze świątecznych przygotowań zapomniałam o uiszczeniu należności na czas. Ale czy to, iż mamy początek stycznia, a ja nie zapłaciłam jeszcze za listopad, jest wystarczającym powodem, by w moją stronę kierować takie słowa? Poczułam się jak jakaś oszustka, choćby złodziejka, która działa na szkodę przedszkola, a może choćby i państwa.
Ostatnie dni, a w sumie choćby i tygodnie były bardzo intensywne i po prostu wypadło mi to z głowy. Ale czy moje dziecko musi ponosić konsekwencje mojego niedopatrzenia? To trochę irracjonalne, nie uważacie?
Zostałam postawiona w niezręcznej i trudnej sytuacji. Spieszyłam się do pracy, córka stała zdezorientowana i smutna, a tu taki klops na przywitanie. Czy naprawdę kwestia płatności za posiłek jest ważniejsza niż komfort psychiczny przedszkolaków?
Rozumiem, iż w przedszkolach obowiązują określone zasady, których należy przestrzegać, w tym również terminowe regulowanie opłat. Nie zamierzam tego podważać. Chciałabym jednak zauważyć, iż czasami zdarzają się sytuacje wyjątkowe, które wymagają większego zrozumienia i elastyczności. Dlaczego nikt do mnie nie zadzwonił, nie przypomniał? Podobno ktoś wysyłał do mnie sms-a, ale chyba umknął mojej uwadze. A może tylko mówią, iż wysłali, a tak naprawdę też zbagatelizowali całą sprawę, bo mieli w planie dopiero zaatakować mnie przy wejściu?
Dobrze, iż miałam przy sobie telefon, to od razu zrobiłam przelew i pokazałam potwierdzenie. Nauczycielka spojrzała na mnie 'spod byka' i łaskawie powiedziała, iż teraz już może zaopiekować się moją córką i odprowadzi ją do szatni. Czy to nie jest jakaś paranoja?".