"Gdy mój 3-letni synek wraca z przedszkola, zwykle trzeba z niego wyciągać opowieści o minionym dniu. Chyba dzieje się zbyt dużo, by udało mu się wszystko opowiedzieć samodzielnie. Zawsze dopytuj ę o zabawy, kolegów, zajęcia i jedzenie. Tym razem jednak bardzo gwałtownie zaczął temat leżakowania, a ja zgłupiałam, słysząc, co się wydarzyło.
By było raźniej
Synek w emocjach zaczął opowiadać, iż tego dnia panie zabrały wszystkim dzieciom pluszaczki, z którymi maluchy zwykle śpią. W naszym przedszkolu 3-latki jeszcze leżakują i mogą przynieść z domu przyjaciela. Nie bawią się tymi zabawkami w ciągu dnia, mają one tylko pomóc zasnąć. To dobre rozwiązanie, bo przecież samodzielne usypianie bez mamy bywa wyzwaniem.
Najwyraźniej tego dnia dzieciaki były mocno pobudzone, a pani nie mogła sobie poradzić z ich wyciszeniem. Ostatecznie zabrała więc zabawki, wyjaśniając, iż są niegrzecznie i dziś nie będą spać z pluszakami. Synek opowiadał w emocjach, iż on był grzeczny, ale nauczycielka i tak mu zabrała. Wszystkim zabrała.
Byłam w szoku, przecież maluszki do spania zabierają z domu ukochaną zabawkę. Ma to im dać poczucie bezpieczeństwa, namiastkę kogoś bliskiego. Nie wyobrażam sobie, by odebrać to kilkulatkowi, a co dopiero w ramach kary. Bo to, co pani zrobiła, to była ewidentnie zbiorowa kara.
Chciałam interweniować
Oburzona chciałam wyjaśnić sprawę, ale usłyszałam, iż w przedszkolu nikt nie ukarał dzieci. Maluchom został postawiony warunek, a ponieważ go nie dotrzymały, musiały się zmierzyć z konsekwencją.
Pani może sobie to nazywać, jak chce, ale to nie zmieni a faktu, iż to kara i to bardzo dotkliwa. Moim zdaniem takie zachowanie to nie metoda wychowawcza, a pokaz bezradności i bezsilności pedagoga. Przecież muszą być jakieś inne metody.
Uważam, iż to bardzo szkodliwa praktyka, a po rozmowie z wychowawczynią mam wrażenie, iż pani nie zamierza z niej rezygnować. Jestem załamana. Jak tam można?".