**Dziennik, 16 października**
Po męczącym dniu w pracy Ewelina marzyła tylko o jednym: kolacji z mężem, gorącej kąpieli i głębokim śnie. Dzień był ciężki – same raporty, telefony, chaos. Zaparkowała na podwórku, automatycznie włączając alarm, i ruszyła w stronę klatki. Siegała już po klucze, gdy nagle usłyszała niepewne kroki za sobą. Odwróciła się i zobaczyła szczupłą dziewczynę, może osiemnastoletnią. Na rękach trzymała zawinięte w kocyk niemowlę.
– Przepraszam… pani jest Eweliną? Żoną Krzysztofa? – zapytała cicho, drżącym głosem.
– Tak – odpowiedziała Ewelina, czując nagłe napięcie. – Co się stało?
– Nazywam się Ania… Wybaczcie, iż tak… Ale… to syn Krzysztofa. Ma na imię Jaś. Nie wiem, co robić… Byłam kurierką, tego dnia przywoziłam waszą paczkę. Wtedy… właśnie rzucił mnie chłopak, byłam w rozpaczy, płakałam w pracy. Wasz mąż próbował mnie pocieszyć…
– Widzę, iż *bardzo* cię pocieszył – syknęła Ewelina. – I czego teraz ode mnie chcesz?
– Ja… nie mam gdzie iść. Nie mam mieszkania, nikogo. Nie daję już rady. Proszę, zabierzcie go. To jego syn…
– Ani mi się śni, kochanie! Urodziłaś – to wychowuj! Ja tu nic do tego nie mam! – warknęła i odwróciła się, idąc w stronę drzwi.
Ale w środku wszystko w niej kipiało. Choć udawała obojętność, myśl o zdradzie męża i o tym, iż miał dziecko, nie dawała spokoju. Gdy Krzysztof wrócił wieczorem, od razu rzuciła pytanie:
– Spałeś z Anią?
Spuścił wzrok, nie kłamał, nie szukał wymówek. Tylko cicho powiedział:
– Tak… To był jeden raz… czułem się wtedy samotny… Żałuję tego milion razy…
Nie zdążyli docisnąć tematu, gdy zadzwonił dzwonek. Krzysztof otworzył – i wrócił z dzieckiem na rękach. Na kocyku leżała kartka: *„Nazywa się Jaś. Proszę, zaopiekujcie się nim…”*
Stał jak ogłuszony, jakby ktoś wyrwał mu grunt spod nóg. Ewelina wzięła chłopczyka, spojrzała w jego malutką, wystraszoną twarz – i powiedziała mężowi:
– Biegnij do apteki. Kup wszystko – butelki, pieluchy, mleko. Szybko.
Tak Jaś został z nimi. Minęły dni, potem tygodnie. Krzysztof nie był gotowy na ojcostwo, zwłaszcza z powodu wątpliwości. Jego rodzice nie uznali wnuka, nazywając Anię „uliczną dziewczyną”. Pod ich presją nalegał na test DNA. Wynik był szokiem: Krzysztof nie był ojcem.
Wrócił do domu i oznajmił:
– Musimy oddać go do domu dziecka. To nie mój problem.
Ale Ewelina już podjęła decyzję:
– On jest *mój*. jeżeli chcesz – zostań. jeżeli nie – wynoś się. Ale ja go nie oddam. Bóg nie dał nam własnych dzieci, więc posłał tego – nie bez powodu.
Krzysztof wyszedł. Złożył pozew o rozwód. Ewelina została sama, ale nie załamała się. Z Jasiem pomagała niania, w trudniejsze dni – sąsiedzi. Radziła sobie. Aż pewnego dnia chłopcu zrobiło się gorzej – gorączka powyżej 40, drgawki… Jej świat zawalił się w sekundę. Wezwali karetkę, diagnoza – zapalenie płuc, natychmiastowa hospitalizacja. Długie godziny przy łóżku, kroplówki, nieprzespane noce.
Tam, w szpitalu, pojawił się lekarz – młody, cierpliwy, spokojny. Nazywał się Mateusz. Opiekował się Jasiem i… zdawał się coraz bardziej interesować Eweliną. Pewnego dnia wspomniał o Ani – podobno pytała o chłopca.
Ewelina poprosiła:
– jeżeli jeszcze przyjdzie, przyprowadź ją do mnie. Chcę z nią porozmawiać.
Dwa dni później Ania stanęła w drzwiach. Rozmowa była długa i szczera. Wyznała w końcu, iż dziecko nie jest Krzysztofa, ale tamtego chłopaka, który ją rzucił. Gdy się zorientowała, było za późno. Była w rozpaczy, bez wyjścia. Krzysztof był jedynym, który wtedy ją wysłuchał, nie ocenił. Popełniła błąd…
Ewelina nie krzyczała, nie oskarżała. Tylko słuchała. I nagle zrozumiała, iż nie może się złościć. W młodości sama zrobiła aborcję. Może teraz los dał jej szansę – szansę, by uratować czyjeś życie.
– Wyprowadź się do mnie – powiedziała cicho. – Zacznij od nowa. Idź się uczyć. Damy radę.
Ania rozpłakała się. Potem poszła na studia, poznała porządnego faceta, wyszła za mąż. Zabrali Jasia. A Ewelina? Ewelina też znalazła szczęście. Mateusz nie odszedł. Oświadczył się. Teraz razem czekają na dziecko.
Krzysztof próbował wrócić. Jego nowy związek się rozpadł. Ale było już za późno.
Czasem dobro wraca nie od razu. Ale wraca. Najważniejsze, by umieć przebaczyć. I słuchać serca.