Nie lubię własnego wnuka. Jak nauczyć się czuć ciepło?
Nazywam się Barbara Kowalska, mam sześćdziesiąt dwa lata i chcę podzielić się czymś, o czym myślałam, iż w zasadzie nie może istnieć. Czymś, co do dziś nie daje mi spokoju. Czymś, co skrywam w sobie, bojęc się osądu, strachu przed utratą kontaktu z córką i… wstydu przed samą sobą.
Moja jedyna córka, Agnieszka, od sześciu lat mieszka w Irlandii. Wyjechała tam na studia, a niedługo poznała swojego przyszłego męża — Irlandczyka, z którym niedługo potem wzięła ślub. Niestety, nie mogłam pojechać na wesele — były problemy ze zdrowiem, trudności z wizą i, szczerze mówiąc, finansowo też nie było łatwo. Długo czekałyśmy na spotkanie, ale choćby gdy Agnieszka urodziła syna, mojego wnuka, nie udało mi się od razu do nich dotrzeć — dokumenty, kwarantanny, tysiące kilometrów…
Wnuka, Jakuba (w rodzinie nazywają go Jakobem), zobaczyłam dopiero dwa lata po jego narodzinach. Wyobraźcie sobie: pierwszy wnuk, wyczekiwany, krwi z krwi! Tyle razy wyobrażałam sobie to spotkanie — jak go przytulę, jak łzy euforii popłyną mi po policzkach, jak z ciekawością będzie dotykał moich włosów, a ja będę się śmiać i gładzić jego małą główkę…
Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Od chwili, gdy pierwszy raz objęłam wnuka, czułam tylko zagubienie. Zimno. Pustkę. Wyciągał do mnie rączki, jak do obcej cioci, ale w moim sercu nie pojawiło się ani ciepło, ani rozczulenie, ani miłość, o której tak wiele się pisze. Starałam się ze wszystkich sił — uśmiechałam się, bawiłam, piekłam pierniki. Ale to wszystko było mechaniczne, bez szczerości, bez wewnętrznego odzewu. Czułam, jakbym grała obcą rolę w czyjejś sztuce.
„To minie”, uspokajałam się. „Przecież to jeszcze malutkie dziecko, trzeba po prostu więcej czasu, więcej rozmów”. Ale dni mijały, a nic się nie zmieniało. Wciąż byłam taka sama — chłodna i zagubiona. Czasem łapałam się na strasznej myśli: gdyby to było dziecko sąsiadki, zachowywałabym się identycznie. Czyżbym była tak okrutna? Co ze mną nie tak?
Gdy córka z mężem i synem wrócili do Irlandii, poczułam… ulgę. I natychmiast ogarnęła mnie dzika wina. Jak to możliwe? Przecież to mój wnuk! Owoc miłości mojej córki. Czy mam prawo tak się czuć? Marzyłam o tym, by być babcią, robiłam dziecku buciki na drutach jeszcze przed jego narodzinami, wyobrażałam sobie, jak będę go rozpieszczać, czytać mu bajki, prowadzać za rączkę do parku…
A teraz nie wiem, jak żyć z tą pustką. Nie ośmielam się powiedzieć o tym Agnieszce — na pewno by nie zrozumiała. Dla niej to byłaby zdrada. I jak w ogóle mówić takie rzeczy? Że nie kocham jej syna, swojego wnuka? Po prostu nie czuję z nim więzi. Jakbyśmy byli z innych światów, a nitka między nami zerwała się, zanim jeszcze powstała.
A kilka dni temu zadzwoniła i powiedziała, iż na majówkę znów przyjadą. Mówiła radosnym głosem, prosiła, żebym wymyśliła, gdzie pójdziemy na spacer, mówiła, iż Jakub już trochę mówi po polsku i będzie recytował mi wierszyki… A ja tylko kiwałam głową i czułam, jak serce zapada się w otchłań lęku.
Jak znów założyć maskę dobrej babci? Jak udawać, iż jestem szczęśliwa, skA może to tylko kwestia czasu i w końcu, gdy spojrzę w te dziecięce oczy, coś we mnie pęknie i poczuję to, czego tak bardzo pragnę.