„Nawet nie podziękowała, iż zajmowałam się jej dzieckiem, a jeszcze nazwała mnie kłamczuchą” — w głosie Anny Kowalskiej słychać gorycz.
„Nie jestem ze stali” — mówi Anna, przeciągając dłoń po siwych włosach. — „Mam już sześćdziesiąt pięć lat, sił coraz mniej, a obowiązków jakby przybywa. Nie mam nic przeciwko pomaganiu. Nie odmawiam opieki nad wnuczką. Ale kiedy za życzliwość słyszysz oskarżenia, to po prostu boli.”.
Jej syn, Tomasz, ma trzydzieści trzy lata. Jego żona, Kasia, jest od niego trzy lata młodsza. Wydawałoby się, iż para trzyma się mocno, są razem ponad dekadę, ale relacje teściowej z synową nigdy nie były naprawdę ciepłe. Zawsze trzymały dystans — bez otwartych kłótni, ale i bez szczególnej bliskości.
Na początku Anna Kowalska szczerze się ucieszyła, gdy dowiedziała się, iż będą mieli dziecko. Wnuczkę Zosię pokochała od pierwszych dni. Mała, roześmiana, jasnowłosa dziewczynka od razu lgnęła do babci. Syn z żoną nie prosili, ale Anna sama oferowała pomoc — posiedzieć wieczorem, odebrać z przedszkola, zabrać na weekend do siebie.
Ale z czasem wszystko się zmieniło. Pomoc zaczęto traktować jak obowiązek. Zosię „wysyłano” do babci coraz częściej. Weekendy, święta, choćby zwykłe dni. Aż w końcu Kasia oświadczyła, iż przed pójściem do szkoły córka nie wróci do przedszkola — niech zostanie z babcią.
„Jestem zmęczona. Naprawdę. Nie odmawiam, ale jestem w tym wieku — mam ciśnienie, bolą mnie stawy. A tu jeszcze nakarmić, zabawić, jakieś zadania przygotować. Zosia to już nie maluch — ma sześć lat, ma charakter, wymaga dużo uwagi” — wspomina Anna. — „Ale starałam się. Bo kocham.”.
I wtedy pojawił się ten problem. Włosy. Zosia miała gęste, długie, prawie do pasa. Pielęgnacja pochłaniała masę czasu: mycie, suszenie, czesanie, zaplatanie — zajmowało to godzinę. A w wiejskim domu Anny choćby suszarki nie było.
„Nie naciskałam! Tylko zapytałam: ‘Może trochę skrócimy?’. Zosia sama chciała. Myślałam, iż mama się zgodzi. A ona…” — w głosie Anny drży uraza. — „Zadzwoniła i wrzeszczała, iż kłamię, iż namówiłam dziecko, iż jestem manipulantką.”.
Afera rozgorzała na dobre, gdy Kasia zobaczyła córkę. Dziecko ścięło włosy do ramion, a synowa zachowywała się jakby zawalił się jej cały świat. W jej oczach teściowa stała się podłą intrygantką, która podważa jej autorytet.
„Co to w ogóle ma być?” — skarży się Anna. — „Czy naprawdę zasłużyłam na takie traktowanie? choćby nożyczek nie dotknęłam. Zosię obcięła jej koleżanka, gdy wyszłam do sklepu. A winna jestem ja. A Tomasz teraz milczy. choćby nie dzwoni.”.
Zakaz widywania wnuczki okazał się dla Anny prawdziwym ciosem. Dziewczynka tęskni, a ona nie może choćby zapytać, jak się miewa. I wszystko przez jedno nieporozumienie, które zamieniono w zdradę.
„Może powinnam być twardsza. Albo wręcz przeciwnie — milczeć i udawać, iż wszystko gra. Ale jestem zmęczona. Dawałam z siebie wszystko. A teraz…” — mówi ze łzami w głosie.
Na parapecie wciąż stoi rysunek, który Zosia podarowała babci na wiosnę. Jest tam słońce, drzewa i one — babcia z wnuczką, trzymające się za ręce. Anna codziennie patrzy na ten rysunek i szepcze: „Wybacz mi, Zosiu. I tak cię kocham.”.