Nie podziękowała mi za opiekę nad jej dzieckiem, a jeszcze nazwała mnie kłamcą

newsempire24.com 6 dni temu

Dzisiaj znów poczułam ten gorycz w sercu. „Nawet nie podziękowała, iż zajmowałam się jej dzieckiem, a jeszcze nazwała mnie kłamczuchą” — mówię sama do siebie, a głos mi drży.

Nie jestem ze stali. Mam już sześćdziesiąt pięć lat, sił coraz mniej, a obowiązków — jakby przybywało z każdym dniem. Nie mam nic przeciwko pomaganiu. Nie mam nic przeciwko opiece nad wnuczką. Ale kiedy za dobroć słyszę oskarżenia, to naprawdę boli.

Mój syn, Krzysztof, ma trzydzieści trzy lata. Jego żona, Kinga, jest od niego trzy lata młodsza. Wydawałoby się, iż to mocna para, razem już ponad dziesięć lat, ale nasze relacje nigdy nie były naprawdę ciepłe. Zawsze trzymałyśmy dystans — bez otwartych konfliktów, ale też bez bliskości.

Na początku szczerze się ucieszyłam, gdy dowiedziałam się, iż będą mieli dziecko. Wnuczkę Zosię pokochałam od pierwszego dnia. Mała, zawsze uśmiechnięta, jasnowłosa dziewczynka, która od razu lgnęła do babci. Syn z żoną nie prosili, ale sama oferowałam pomoc — to wieczorne siedzenie, to odbieranie z przedszkola, to zabranie na weekend do mnie.

Ale z czasem wszystko się zmieniło. Moja pomoc zaczęła być traktowana jak obowiązek. Zosię „wysyłano” do babci coraz częściej. Weekendy, święta, choćby zwykłe dni. Aż pewnego dnia Kinga oznajmiła krótko: w tym roku przed szkołą Zosia nie pójdzie do przedszkola — niech zostanie z babcią.

Jestem zmęczona. Naprawdę. Nie odmawiam, ale jestem starszą kobietą, mam problemy z ciśnieniem, bolą mnie stawy. A tu trzeba nakarmić, zabawić, jakieś zadania poćwiczyć. A Zosia to już nie maluch — ma sześć lat, ma charakter, potrzebuje dużo uwagi. Ale starałam się. Bo kocham.

I wtedy pojawił się ten kamień obrazy. Włosy. Zosia miała gęste, długie, prawie do pasa. Pielęgnacja zajmowała godziny: mycie, suszenie, czesanie, plecenie warkoczy. A u mnie na wsi choćby suszarki nie było.

Nie naciskałam! Tylko zapytałam: „Może troszkę skrócimy?” A Zosia sama chciała. Myślałam, iż mama się zgodzi. A ona… — głos mi się załamuje. — Zadzwoniła i zaczęła krzyczeć, iż kłamię, iż namówiłam dziecko, iż jestem manipulantką.

Scysja wybuchła na nowo, gdy Kinga zobaczyła córkę. Włosy ścięte do ramion, a dla mojej synowej to był koniec świata. W jej oczach stałam się wcieleniem zła, która podważa jej autorytet.

Co ja takiego zrobiłam? — wzdycham. — Czy naprawdę zasłużyłam na takie traktowanie? choćby nożyczek nie trzymałam w ręce. Zosię obcięła jej koleżanka, gdy wyszłam do sklepu. A winna jestem ja. A syn? Milczy. choćby nie dzwoni.

Zakaz widywania wnuczki to dla mnie cios. Dziecko tęskni, pyta o mnie, a ja choćby nie mogę się dowiedzieć, jak się ma. I to wszystko przez jedno nieporozumienie, które zamieniono w zdradę.

Może powinnam była być twardsza. Albo przeciwnie — milczeć i udawać, iż wszystko gra. Ale jestem zmęczona. Starałam się, jak mogłam. A teraz… — łzy cisną mi się do oczu.

Na parapecie wciąż stoi rysunek, który Zosia dała mi na wiosnę. Słońce, drzewa i my — babcia z wnuczką, trzymające się za ręce. Codziennie na niego patrzę i szepczę: „Wybacz, Zosiu. Kocham cię mimo wszystko.”

Idź do oryginalnego materiału