No szefie, posłuchaj tej historii, to będzie coś!
W małym miasteczku Zakopane, gdzie górskie powietrze miesza się z zapachem świerków, a uliczki toną w zieleni, Kacper po raz pierwszy pojechał z nowymi rodzicami na wieś do babci i dziadka. Razem z nimi przyjechała ciocia Grażyna, siostra ojca, z dwoma synami. Wszyscy gadali wesoło, nie zasypując Kacpra pytaniami, a on czuł się zaskakująco lekko. Chłopak gwałtownie złapał wspólny język z kuzynami. Babcia częstowała wszystkich naleśnikami z domową śmietaną albo miodem – do wyboru. Dziadek miał swoją pasiekę, a miód pachniał tak, iż aż kręciło się w głowie. Kacprowi wieś wydawała się bajką, a gdy wracali do domu, cały czas myślał: „Żeby tak zostać tu na zawsze…” Ale w sercu chował strach: a nuż znów trafi z powrotem do domu dziecka? A wieczorem stało się coś, co zmieniło jego życie.
Na złote gody rodziców Kacpra, Wojciecha i Agnieszki, zjechała prawie cała rodzina. Kacper przyjechał z daleka z żoną i córeczką. Służył w innym mieście, więc rodzina mieszkała z nim. Goście znali jego niezwykłą historię – trudną, ale ze szczęśliwym zakończeniem. Kacper wstał, trzymając kieliszek, i zwrócił się do rodziców:
– Kochani rodzice, zdrowia i stu lat! Dziękuję wam za wszystko, co dla mnie zrobiliście! W moim życiu było wielu rodziców: najpierw ci, którzy dali mi życie, potem ci, którzy próbowali mną zapełnić pustkę. Ale wy… wy daliście mi prawdziwe dzieciństwo, zrobiliście ze mnie człowieka. Pokłon wam do ziemi! Żyjcie długo, dla was zrobię wszystko!
Agnieszka i Wojciech patrzyli na syna ze łzami, pełnymi miłości i dumy.
Kacper już nie wierzył, iż kolejna rodzina zastępcza to coś na dłużej. Jedenaście lat, a wciąż w domu dziecka. Nie chciało mu się opuszczać znanych murów, ale starsza wychowawczyni, ciocia Basia, pogłaskała go po głowie i powiedziała łagodnie:
– Nie martw się, Kacperku, może tym razem się uda. A jak co, zawsze tu jesteśmy, czekamy.
– No tak, czekacie – mruknął. – Pani Danusia mówiła, iż się przeżegna, jeżeli ktoś mnie w końcu zabierze na stałe.
– Nie słuchaj jej – machnęła ręką ciocia Basia. – Młoda jeszcze, nie umie z dziećmi gadać, więc palnęła głupotę.
Ciocia Basia lubiła Kacpra, współczuła mu, a on odwdzięczał się ciepłem i szacunkiem. Tłumaczyła mu, żeby się nie przejmował, jeżeli z nowymi rodzicami nie wyjdzie.
– Czekamy, oczywiście – dodała. – choćby dyrektorka powiedziała, żeby twojego łóżka nie zajmować, nowych dzieciaków do innych sal wsadzimy.
Kacper skinął głową, rozejrzał się po sypialni, myśląc, iż pewnie niedługo wróci. Nie miał ochoty jechać.
– Po co się zgodziłem? – zastanawiał się. – Chciałem odmówić, ale ci dwoje patrzyli na mnie z taką nadzieją, iż szkoda mi się ich zrobiło. No trudno, dla mnie to nic nowego. Jak byłem mały, to płakałem, gdy mnie odwozili, ale teraz już mi wszystko jedno. Bywało, iż rodzice zastępczy dowiadywali się, iż będą mieć własne dziecko, i już mnie nie chcieli. Po co wówczas brali?
Pamiętał, jak w jednej rodzinie przypadkiem rozbił telefon. Wrzeszczeli na niego, nazywali niewdzięcznym, a potem odesłali z powrotem – „nie pasował”. Bywało różnie, ale Kacper z wiekiem stał się sprytniejszy. jeżeli rodzina mu nie pasowała, specjalnie coś psocił, żeby go odesłali. Nauczył się rozpoznawać, gdzie jest prawdziwa miłość, a gdzie tylko pustka.
Pewnego razu wzięli go państwo Nowakowie, gdzie „mama zastępcza”, pani Ewa, wołała na niego „Kacperek”. Przecież on nie był żadnym Kacperkiem, tylko Kacprem, prawie dorosłym! Mieszkali w dużym domu, ale własnych dzieci nie mieli. Pani Ewa urządziła mu pokój, w którym wszystko było różowe – firanki, kocyk, choćby ściany. „Chyba chcieli dziewczynkę” – pomyślał Kacper. W kącie stały zabawkowe samochodziki i piłka, ale wszystko było nie w jego guście. „Ojciec” prawie go nie zauważał, żył swoją pracą, jakby kupił żonie zabawkę, żeby dała mu spokój. Pani Ewa bawiła się Kacprem jak lalką: ubierała, fotografowała, chwaliła się koleżankom, jaki jej „Kacperek” przystojny. Czasem zabierała go do parku, ale tylko na karuzele dla maluchów – Kacper wstydził się jeździć obok dzieciaków.
Czasem mu jej żal było. Płakała, narzekając przez telefon, iż mąż jej nie kocha, iż nie może mieć dzieci. Kacper patrzył na nią dojrzałym spojrzeniem i myślał: „No trudno, ale w domu dziecka i tak lepiej niż u własnej matki”. Tę pamiętał mgliście, ale wiedział, iż zabrano go od niej w porę – sąsiedzi wezwali opiekę społeczną. Gdy w wieku pięciu lat trafił do domu dziecka, odetchnął z ulgą: czyste łóżko, koledzy i dobra ciocia Basia.
W domu pani Ewy znudziła go jej nadopiekuńczość. Czuł się jak pięciolatek. Pewnego dnia w przypływie złości rozwalił różowy pokój, omal nie porysował samochodu „ojca”, ale się powstrzymał. gwałtownie go odesłali, a pani Ewę mąż wysłał nad morze – „niech się uspokoi”.
I oto Kacper znów czeka na nowych rodziców. Wyszedł do holu, a przed nim stali mężczyzna i kobieta, zupełnie niepodobni do pani Ewy. Mężczyzna wyciągnął rękę:
– Cześć, Kacper. Jestem Wojciech.
Chłopak poważnie uścisnął dłoń. Kobieta, Agnieszka, przytuliła go delikatnie, a od tego zrobiło mu się ciepło.
– Mów do mnie ciocia Agnieszka – uśmiechnęła się.
Podobało mu się, jak Wojciech się przywitał – po męsku, bez przesadnego gadania. W nowym domu wszystko było inaczej. Pokazali mu jego pokój od razu: zwykłą kołdrę w kratę, biurko przy oknie z książkami – „W pustyni i w puszczy”, książki o zwierzętach i kosmosie. Na krześle leżały dżinsy i dres, taki sam jak u Wojciecha. Kacper bał się otworzyć szafę, ale ciocia Agnieszka rozsunęła drzwi:
– Tu są twoje rzeczy, Kacper.
Odetchnął z ulgą:”Kacper uśmiechnął się szeroko, patrząc na fotografie swojej rodziny wiszące na ścianie, i wiedział, iż wreszcie jest tam, gdzie zawsze powinien być.”