– Oczywiście, on nie chce wracać do domu! Ty krzyczysz, dzieci marudzą, a on jest po prostu zmęczony – powiedziała mi teściowa

przytulnosc.pl 1 tydzień temu

Mąż przyzwyczaił się wracać do domu o północy, a czasem choćby dzwonił i mówił, iż będzie spał u rodziców. Czy taki stan rzeczy mi odpowiada? Oczywiście, iż nie!

Po pierwsze, co to za rodzina, gdy mąż nie nocuje w domu? Po drugie, mamy z nim dwoje małych dzieci, nie odmówiłabym choćby niewielkiej pomocy.

Zresztą, to mąż nalegał na drugie dziecko. Nie chciałam dzieci rok po roku, doskonale wiedząc, co to oznacza. Mam dwóch młodszych braci, którzy są w zbliżonym wieku, i widziałam, jak mama z nimi się męczyła. Ale mamie pomagałam ja, miałam wtedy dziesięć lat, więc można mi było powierzyć proste obowiązki. Tata wracał z pracy i również pomagał przy dzieciach.

Nie można zapomnieć o babciach i dziadkach, którzy przychodzili na dzień lub wieczorem, aby zajmować się wnukami. choćby samo zabranie ich na spacer na godzinę czy dwie to była wielka pomoc.

Kiedy mama była na urlopie macierzyńskim z braćmi, stopniowo przejmowałam coraz więcej domowych obowiązków. Myłam naczynia, chodziłam po zakupy, zbierałam pranie, rozwieszałam je, sprzątałam po maluchach.

Gdybym miała choćby takiego pomocnika, moje życie byłoby o wiele prostsze. Nie umniejszam zasług mojej mamy, wtedy sprzątanie było trudniejsze, a zamawianie jedzenia niemożliwe, ale mimo wszystko.

Kiedy urodziło się pierwsze dziecko, już wtedy było mi ciężko. Syn urodził się bardzo nerwowy, nie dawał spokoju ani w dzień, ani w nocy, dużo płakał i spał tylko na rękach. Ale mąż jakoś brał udział w życiu rodzinnym. Przynajmniej po pracy mógł wziąć dziecko na ręce i usiąść z nim na kanapie, podczas gdy ja gotowałam kolację, kąpałam się lub sprzątałam.

To mi rozwiązywało ręce, bo w ciągu dnia musiałam robić wszystko albo z dzieckiem na rękach, albo przy jego krzykach, co bardzo nerwowo wpływało.

Pomoc męża przy pierwszym dziecku była minimalna, a przy drugim prawie jej nie było. Wracał z pracy, siadał na kanapie i burczał, żeby go nie dotykać, bo jest zmęczony po pracy.

A ja, oczywiście, wracałam z kurortu! Cały dzień przysiadałam tylko kilka razy. Raz przemilczałam, drugi raz, a potem zaczęłam mówić mężowi, iż to są też jego dzieci, i to on nalegał, żebym urodziła, obiecując pomoc i inne rzeczy.

Nie mówiąc już o niani, o której choćby nie ma mowy. Po prostu nie mamy pieniędzy na jej opłacenie, mąż przecenił swoje finansowe możliwości.

Kilka razy podczas takich rozmów mąż milczał, wzdychając, potem się kłóciliśmy, a potem zaczęły się jego późne powroty do domu, albo po prostu dzwonił, iż będzie spał u rodziców.

Mnie denerwowała taka sytuacja. Z teściowej nie było żadnego pożytku. Dzwoniłam do niej, prosiłam, żeby porozmawiała z synem, bo tak się nie da żyć, a usłyszałam, iż to moja wina.

– Oczywiście, on nie chce wracać do domu! Ty krzyczysz, dzieci marudzą, a on jest zmęczony! Co ty “też”? Jesteś kobietą, opieka nad dziećmi jest ci naturalna – powiedziała teściowa.

Po co mi taki mąż? Lepiej się rozwieść i złożyć wniosek o alimenty. Przynajmniej będę wiedziała, iż mogę liczyć tylko na siebie, nie mając złudzeń, iż mąż pomoże.

Na razie nie podjęłam żadnej decyzji: mama przyjechała w odwiedziny i bardzo mi pomogła. Mąż pod pretekstem tego, iż mama jest z nami, tymczasowo mieszka u teściowej, a ja muszę wszystko dobrze przemyśleć. Na razie jednak wszystkie myśli są przeciwko mężowi. Udowodnił, iż jego słowa i czyny bardzo się rozmijają.

Idź do oryginalnego materiału